* nasza 2007 * - Moje historie. Filozofia pana P.
 
Moje miejsce na ziemi
Życie to kosmiczna podróź
Takie sobie... na Cztery pory roku
CZAS- wróg mój i sprzymierzeniec
Wszystko płynie
Dni zwyczajne- dni świąteczne
Spróbuj dotknąć nieba
Wczoraj - dzisiaj - jutro
Jesiennie...
Wystarczy wszystkim ... czy rzeczywiście?
Moje historie. Filozofia pana P.
Przemijanie
Kot i pies w jednym domu
Teksty zapożyczone
Drobiazgi
 

Moje historie. Filozofia pana P.

Historie najprawdziwsze w świecie

Zwyczajnie żyć - nie było łatwo, choć wszystko się już wydarzyło...



Czy lubicie wracać do przeszłości? Do tych najdawniejszych lat, gdy wszystko było takie proste, gdy ktoś nas karmił, ubierał, dbał o nas i nawet za nas decydował? Mam tak wiele wspomnień z dzieciństwa;

 z dzieciństwa, które mimo siermiężności było na pewno niezłe i { nie} beztroskie...


2011r.


TORY

 


Aby jako tako zachować ciągłość moich wrażeń z dzieciństwa , muszę zacząć od torów , pociągu i tego co się przydarzyło pewnego letniego i bardzo późnego wieczoru w bardzo odległej przeszłości.

Mieszkaliśmy na małej, urokliwej uliczce , za tą uliczką było już tylko pole, jakieś pagórki, łąki , potem tory kolejowe , a za torami stał mały domek dróżnika , obok jakieś łąki i małe bagno...tak...pamiętam, że wszyscy mówili na to mini jeziorko...bagno właśnie
Nasi rodzice byli zaprzyjaźnieni z dróżnikiem i jego żoną. Czasami się odwiedzali...rodzice częściej...mieli pewnie więcej czasu...dróżnik prowadził małe gospodarstwo oprócz swojej pracy, była tam krówka, jakieś świnki...co dwa , trzy dni chodziło się do nich po mleko.
Tamtego wieczoru rodzice wybrali się niby po mleko, ale może to były czyjeś imieniny, w każdym bądź razie rodzice wybyli wieczorkiem, nakazując nam siedzenie w domu, a C. specjalnie opiekowanie się mną. A pieczę nad nami miał sprawować nasz najstarszy brat. I żebyśmy sami poszli spać, bo oni wrócą trochę późno. Z tamtego wieczoru pamiętam tylko jakieś fragmenciki, na przykład ten, gdy J.  szybko się ulotnił i zabronił nam komukolwiek o tym mówić;  potem swój płacz, kiedy C.  kazał mi się ubrać , bo, pójdziemy do rodziców. Za oknem było ciemno, straszno. ja miałam lat około 5 , a C. był 2 lata starszy, ja bałam się straszliwie tej drogi po ciemnych polach i prawie bezludziu, mój braciszek wręcz odwrotnie, odważny był, uparł się, że wyjdziemy im naprzeciw, co go opętało nikt chyba nigdy się nie dowiedział i nie dowie; więc pamiętam ten płacz swój i upieranie się, że nie pójdę, ale zostać samej w domu? Bo zagroził, że zostawi mnie i pójdzie sam, nie miałam wyboru. I tak dwa pędraki trzymające się mocno za ręce wyruszyły w ciemność, dla takich malców odległość była niesamowita;  mnie ponoć nogi po pewnym czasie odmówiły posłuszeństwa, ale byliśmy już przy torach. Po drugiej stronie widać było dom dróżnika, ale do domu mój odważny braciszek bał się wejść. Postanowił, że poczekamy na torach właśnie. Siedzieliśmy dość długo i nie wiedzieć kiedy usnęliśmy tam , na tych podkładach, a pociągi tamtędy przejeżdżały tak mniej więcej co 2 godziny.
I tyle mego pamiętania, a całą resztę znamy już z opowiadań rodziców.
Zasiedzieli się tam, chyba jakaś mała wódeczka była, ale w pewnym momencie ojciec nagle zerwał się od stołu i powiedział, że muszą natychmiast wracać do domu. Dziwne było, że to właśnie ojciec tak nieoczekiwanie i nie przewidująco dla otoczenia się zachował, gdyby to mama ale on...? Z perspektywy minionych lat dzisiaj to akurat mnie nie dziwi, ojca przeczucia, wróżenie z kart, które o dziwo się spełniało, jego sposób patrzenia na świat. trochę dziwny kiedyś, dziś bardziej zrozumiały... więc kiedy prawie wybiegli z domu żegnani przez zdziwionych gospodarzy (bo dość nagłe było to zerwanie się od stołu) w oddali już było widać pociąg. Ojciec dobiegł do torów i nagle wyłożył się jak długi, potknął się o nas, mama coś tam do niego powiedziała, pewnie coś w rodzaju, że się upił i wtedy zobaczyli o co się potknął. Dwa aniołki przytulone do siebie smacznie spały. Jezu...ojciec po latach twierdził, że pierwsze siwe włosy wyszły mu właśnie na tych torach; kiedy nas podnieśli z torów i schodzili w dół , pociąg ze zgrzytem przeleciał obok nich. Mieli miękkie nogi i jeśli jakakolwiek wódeczka tam była, to wytrzeźwienie nastąpiło błyskawicznie. Długa chwila minęła zanim zdolni byli do jakiegokolwiek ruchu.
A ten następny ruch był taki, że wrócili do przyjaciół i dopiero wtedy mój kochany tato napił się wódki naprawdę i do bólu. Twierdził, że było co świętować. A my? My byliśmy bardzo zdziwieni, kiedy rano obudziliśmy się w obcym domu.  

Widać , po coś musieliśmy jeszcze żyć.



 
Domek dróźnika



 

Wspomnienia o okresie twórczości artystycznej z tamtych lat, nie zachowały się , niestety w mojej pamięci….ale za to zachowały się takie....chyba też cokolwiek związane z artystycznymi ...akcesoriami...





PRZEBIERANKI


Ta historyjka była wiele razy wspominana na rodzinnych spotkaniach...ilekroć ją wspominaliśmy , setnie byliśmy wszyscy nią ubawieni...i nigdy nie doszliśmy jak to się mogło zdarzyć, że w ogóle się zdarzyło.
Jak wspominałam gdzieś tam wcześniej, mam dwóch braci, obaj starsi ode mnie, jeden bardziej, z drugim dzieli nas różnica dwóch lat. Ten najstarszy z nas chadzał własnymi ścieżkami i był chyba bardziej ułożony, zresztą przez długi czas myślałam, że najbardziej przez rodziców kochany, chyba źle myślałam ; my z C. widocznie byliśmy zdani sami na siebie i może to dla zwrócenia na siebie uwagi popełnialiśmy te wszystkie "wykroczenia".
Ta historia przydarzyła się ( to ważne dla zrozumienia grozy naszego rodzica) kiedy ten rodzic był ważnym prezesem PSS ( był kiedyś taki twór).

 

Któregoś pięknego letniego dnia wpadliśmy na pomysł, aby ważnego tatusia odwiedzić w jego ważnej pracy
I może nie byłoby w tym nic takiego dziwnego, gdyby nie następny pomysł, postanowiliśmy ubrać się pięknie idąc na spotkanie z tatą, który wyszedł z domu zaledwie 2 czy 3 godziny wcześniej. Tęsknota nas ogarnęła czy co? Tylko dlaczego po te ubrania wybraliśmy się na strych i dlaczego aż tak się wystroiliśmy?
Mój braciszek zawsze twierdził, że pomysł był mój a on mi go tylko pomógł zrealizować, a ja myślę, że było akurat odwrotnie.
Ale pamiętam, że ja ubierałam swego brata, a on mnie.
Teraz sam miodzik- efekt naszej przebieranki- więc na początek ja:

 

długa, do samej ziemi kwiecista spódnica związana jakimś sznurkiem ( bo była o wiele za duża i za szeroka) tak samo większa o 5 numerów bluzka z jakimiś falbankami...i na to wszystko płaszcz do kolan ( a na dworze było w tym czasie co najmniej 30 stopni ciepła).  Ukoronowaniem mego ubioru był przedwojenny kapelusik z fantazyjnym piórkiem...to piórko najbardziej wszystkim utkwiło w pamięci, jak by kapelusz bez piórka mógł być mniejszym złem.
I mój braciszek: spodnie z olbrzyma też podwiązane sznurkiem, podwinięte nogawki, ogromna marynarka spod której wystawała jakaś kolorowa koszulina i na koniec czapka z nausznikami - w samym środku gorącego lata.
Nie do uwierzenia było to, że wyszliśmy z domu, przeszliśmy kilka ulic  i nikt nas z tej drogi nie zawrócił.
Widocznie ten kapelusik z piórkiem i czapka z nausznikami to były takie...czapki- niewidki...nikt nas nie zatrzymał ,  ale pewnie nie było osoby, która by się za nami nie obejrzała. Musieliśmy wyglądać zjawiskowo...dwóch cyrkowców trzymających się za ręce i maszerujących do...taty...dumni byliśmy z siebie, że taką mu niespodziankę sprawimy.
No i znów cała reszta to opowiadanie ojca.
Jak zwykle i jak to drzewiej bywało, dały o sobie znać jego przeczucia. Miał w tym czasie jakąś naradę, miała jeszcze trwać, gdy nagle poczuł, że musi natychmiast stamtąd wyjść , że musi wracać do domu, sam nie wiedział dlaczego, wiedział, że musi.
I kiedy szedł szybkim krokiem w stronę domu z daleka ujrzał tych cudaków , przez myśl mu przemknęło, że to pewnie jakieś małe cyganiątka, aż się uśmiechnął i...za moment o mało nie zemdlał...po latach nam powiedział, że był bliski zawału i popełnienia morderstwa na własnych dzieciach...mamie też ponoć nieźle się dostało...że nas nie upilnowała.
A nam było tak bardzo żal, że tato zabrał nas z tego marszu i kierunek dom- tam nas zaciągnął...a przecież chcieliśmy go w pracy odwiedzić...tylko tyle.


Okres końca szkoły podstawowej obfitował w wydarzenia trudne do zapomnienia…HA!


 
 

JAK UCIEKŁAM Z DOMU 

 

 

To była szósta klasa szkoły podstawowej, to pamiętam dokładnie, byłam już dość dużą dziewczynką. Zbliżał się koniec roku szkolnego, a ja miałam kłopoty. Duże kłopoty!

 

 

 

Dusiłam to w sobie, nikomu nic nie mówiłam, myślałam, że sobie poradzę. Sen z powiek spędzała mi fizyka. Fizyka, której nie cierpiałam, nie rozumiałam i nawet patrzenie na książkę od tego przedmiotu sprawiało mi ból. Całkiem poważnie groziło mi zimowanie, przynajmniej tak mi się wówczas wydawało. W jednej  klasie ze mną był Sławek, który mieszkał dwa domy dalej, żulik i donosiciel jakich mało. Na lekcji pan od fizyki oznajmił przy całej klasie, że mam kłopoty, no, nastraszył mnie solidnie. Nie przewidziałam tylko, ze mój złośliwy kolega zamiast do swego domu, najpierw przyleci do mojego...wyprzedził mnie, powiedział mojej Mamie, w czym rzecz i ulotnił się zadowolony z siebie. A od siebie już tak na wyrost dodał, że zostanę na drugi rok w szóstej klasie.

 

Mama była złotą kobieta, jak przyszłam, to pochlipała nade mną, rzuciła kilka słówek o moim braku sumienia i powiedziała, ze Ojciec zajmie się resztą. A musisz wiedzieć, że Ojca baliśmy się wszyscy, bez wyjątków. On był kochany, ale surowy i starał się nas trzymać krótko. Moja wyobraźnia zaczęła pracować z prędkością światła, momentalnie wmówiłam w siebie, że mnie wykończą, gadaniem mnie wykończą, cholera, zabiją, że taki wstyd im przyniosłam, że nie potrafię spojrzeć Ojcu w oczy. Postanowiłam, że muszę na zawsze opuścić swoją rodzinę, beze mnie będzie im lepiej, ze mną same kłopoty. Pomyślałam, że taki wyrzutek jak ja, to może iść tylko do domu dziecka. Nie wiem skąd mi się wziął pomysł tego domu, wszystkie stłumiane żale wybuchły we mnie ze zdwojoną siłą. Przypomniałam sobie, że zawsze największe pretensje o wszystko były do mnie, chłopcom tak wiele wybaczano, bo to ...chłopcy. Ja, jako dziewczyna powinnam być układna, grzeczna i potulna.   Powinnam pomagać w domu, a nie włóczyć się nie wiadomo gdzie. Skądś tam miałam zakodowane w głowie  , że w sąsiednim mieście jest taki dom, więc postanowiłam jak najszybciej wprowadzić swój pomysł  w czyn. Poczekałam, aż Mama wyjdzie do ogrodu, zapakowałam w teczkę parę rzeczy, kilka książek, zabrałam złotówkę, która leżała na wierzchu, rozgrzeszyłam się z tej złotówki błyskawicznie, bo cóż to za problem. Za złotówkę uwolnią się od takiej czarnej owcy, która im tylko wstyd przynosi. No i jeszcze pożegnalny list, ponoć straszne bzdety tam wypisałam, na koniec było coś takiego, żeby mnie nie szukali, bo już nigdy tu nie wrócę. No, porąbana to ja jednak byłam zdrowo. Zajechałam na gapę do następnego miasta , do dzisiaj  nie wiem jak mi się to udało, konduktorów wtedy nie było czy co? Przecież powinni mnie w tym pociągu złapać. Ale się udało i wysiadłam na obcym dworcu. Jeszcze miałam na tyle rozumu, że kogoś zapytałam o drogę do tego domu. To było blisko dworca. Ale im bliżej podchodziłam do tego domu, tym bardziej przytomniałam. No dobrze, wejdę tam i co im powiem? Że zawaliłam szkołę, uciekłam z domu i chcę do domu dziecka? No przecież to się kupy nie trzymało. Jak będą mądrzy( a dlaczego mieliby nie być?) to mnie przecież odstawią do rodzinki szybciej niż ustawa przewiduje. A nakłamać? Też wyda się szybciej, niż by się mogło wydawać. Postałam tam, popatrzyłam,  no i już wiedziałam, że muszę wymyślić coś innego. Do domu nie wrócę, bo wstyd, list już na pewno przeczytali i nie honor było tam wracać. No to została mi jedna ostoja- moja ukochana Babcia, która była skłonna tolerować wszystkie moje wybryki, bo dla niej byłam najcudniejsza z całej wsi. Ale trzeba tam było dojechać, robił się wieczór, pociąg do niej odchodził o dwunastej w nocy, ja byłam strasznie głodna. Ale w kieszeni miałam tę ukradzioną z domu  złotówkę, więc na dworcu kupiłam dwie zwykłe bułki i poprosiłam o szklankę wody. Uwierzcie mi, smak tych suchych bułek pamiętałam bardzo długo. To było najlepsze jedzenie jakie kiedykolwiek jadłam. Po latach zastanawiałam się, jak to się stało, że nikt się mną nie zainteresował, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Że ja tak spokojnie i bezproblemowo realizowałam swój wariacki plan. Ten pociąg jechał do Warszawy  ,  zatrzymywał się w mieście Babci,  a , żeby było śmieszniej , to musiałam przejechać przez swoje miasto. Miałam do przejechania na gapę przeszło 100 km. Pociąg przyjechał,  weszłam do jakiegoś przedziału, położyłam się na ławce i udawałam, że śpię. I znów nikt mnie nie zaczepił, nikt nie sprawdził , czy mam bilet. Takie zaufanie swoim wyglądem wzbudzałam, czy co? Dojechałam szczęśliwie do Babci, opowiedziałam wszystko, a Babcia na to: a co się stanie jak zostaniesz na drugi rok? Już ja im powiem do słuchu, a co to? Twój ojciec to był taki święty? Niech popatrzy wstecz za siebie. Miałam tez z nim krzyż pański, niech zobaczy co to znaczy dzieci chować. No i jak ja miałam nie kochać swojej Babci?  Nie pamiętam kiedy po mnie przyjechali, a to,  co się wydarzyło w domu znam już tylko z opowiadań. Oczywiście list został znaleziony, rozpacz w kratkę, bo  nigdy nie wiadomo co takiej wariatce mogło strzelić do głowy. Zaczęły się obwiniania , Mama na Ojca, Ojciec na Mamę  , braciszkowie rozbiegli się po mieście, szukano mnie u koleżanek, przekopano park; do szkoły to też doszło i chyba dlatego tak bezproblemowo zdałam do następnej klasy. A gdybym nie uciekła? Potem się nieraz zastanawiałam. Pewno zimowałabym  w tej szóstej klasie jak dwa i dwa to cztery. A tak , grzecznie mnie w tej szkole potraktowali , świadectwo dali  i chyba obchodzili się jak ze  śmierdzącym jajkiem. I ta historia ośmieliła mnie do tego stopnia, że pół roku później wycięłam taki numer, że wstydzę się do dzisiejszego dnia na samo wspomnienie. Ale to zupełnie inna bajka.

W dzieciństwie i  w bardzo wczesnej młodości zawsze miałam pod górkę i niestety , chyba najczęściej na własne życzenie.


"PAN TADEUSZ" -  lektura obowiązkowa


Historyjka, którą chcę opowiedzieć, zdarzyła się po pół roku od czasu mojej niesławnej ucieczki z domu. Miałam 13 lat i zaczęłam naukę w ostatniej klasie podstawówki.

 

 

A czas, kiedy to się zadziało to ferie zimowe w  siódmej klasie.
Kłopoty z nauką to ja miałam zawsze, ale jak mogłam ich nie mieć, kiedy zamiast wkuwać wiedzę z podręczników, wolałam swoje ukochane powieścidła. W czym ja się nie zaczytywałam, nie starczało już czasu na kucie, ale i wymagania miałam takie bardziej minimalistyczne...wystarczały mi dostateczne.
To zresztą idealnie pokrywało się z opinią, do której dokopałam się w szkolnym archiwum: "uczennica bardzo zdolna, ale wybitnie leniwa".
No...polemizowałabym, ale coś w tym było. Niezbyt pochlebna recenzja, nie ma czym się chwalić, ale zdobycie tej wiedzy pozwoliło mi spojrzeć łaskawszym okiem na swego młodszego synka. On , niestety okazał się nieodrodnym synkiem swojej matki, też był leniwcem pospolitym.
Kazania, które mu wygłaszałam ,  raczej nie miały w sobie ognia, bo gdzieś tam na dnie duszy czaiła się jak harpia ta opinia o mnie samej.  Ale odbiegłam od tematu, czas powrócić do tego , co chcę  opowiedzieć.
Moja historyjka jest ściśle związana z nauką właśnie, bo mimo wszystko jakoś tam szłam do przodu, chociaż swojej edukacji nigdy tak naprawdę nie skończyłam, bo przecież ciągle się uczę. Coraz to nowe, ciekawe doświadczenia, nowe zagadnienia pochłaniają mnie czasami bez reszty.
Historia wydarzyła się zimą i miała ścisły związek z "Panem Tadeuszem" Adama Mickiewicza.
Po zimowych feriach mieliśmy właśnie zacząć jego przerabianie, w ferie trzeba było poemacik przeczytać i stawić się w szkole gotowemu do "obróbki"
Ferie przeleciały jak jeden dzień, tyle się działo, zima była cudna, śnieżna , mroźna , dająca tyle możliwości- łyżwy, narty, sanki a wieczorami dużo ciekawsze książki od znienawidzonej lektury obowiązkowej.
Był czas na wszystko , a poemat leżał i cierpliwie czekał, nie dało się go przeczytać, gorzej, odrzucało mnie od tej książki.
Siedziałam ostatniego wieczoru przy gorącym piecu i problem sobie stworzyłam wręcz niewyobrażalny .

 

Jak iść jutro do szkoły, z czym tam iść, trochę wstyd, opinię z polskiego miałam niezłą ( jedyny przedmiot do strawienia), co zrobić, żeby do szkoły nie iść.
Teraz myślę, że rzeczywiście musiałam być nieźle nakręcona jeśli udało mi się wymyślić aż tak diaboliczny plan.
Bo nagle mnie olśniło, przecież mogę zachorować. To był ratunek.
Trzy lata wcześniej miałam zapalenie wyrostka , zabrali mnie do szpitala , wycięli co trzeba, to może teraz też by się udało?
Wprawdzie nie wiedziałam co mogliby mi tym razem wyciąć, ale gdyby tak udało się trafić na kilka dni do szpitala, to wystarczy, potem jakieś zwolnienie, wróciłabym do szkoły, a "Pan Tadeusz" byłby już wtedy tylko wspomnieniem.
Rozsądnie to ja wtedy nie myślałam, ale to,  co wymyśliłam, postanowiłam wprowadzić w czyn.
Kiedy w całym domu zrobiło się cichutko i wszyscy posnęli, ja zaczęłam cicho pojękiwać. Nic, zero reakcji, zwiększyłam tony, jęczałam już wcale mocno, z pokoju rodziców doszedł mnie jakiś dźwięk.
Dobrze, czyli ktoś mnie usłyszał, zdwoiłam jęki i już mama była przy mnie. Z troską się nade mną pochylała, mój Boże , nad każdym z nas zawsze się tak rozczulała, ale ja już nie myślałam jak córeczka, ja już weszłam w swoją rolę i wiedziałam, że się nie wycofam, powieka mi nie drgnęła, na pytanie co się dzieje, okazało się, że boli mnie wszystko.
Mama westchnęła, przyniosła mi termometr i całe szczęście, że na chwilę wyszła z pokoju. Wiedziałam przecież, że żadnej gorączki nie mam, ale tapczan stał przy gorącym piecu, przytknęłam do niego termometr, miałam jeszcze na tyle rozumu co by go umiejętnie nabić, 37 i osiem kresek  to było już niepokojące ale i nie wzbudzające zbyt wielkich podejrzeń.
Tato ubrał się i pognał do pogotowia, szpital był obok, rzut beretem, trzeba było tylko przejść przez ogród na skróty. Mógł  przecież zadzwonić, ale chyba racjonalne myślenie  jakaś czarna chmura  mu przesłoniła. Przyjechał  karetką z młodym lekarzem, pan doktor mnie obadał, osłuchał i powiedział, że najbezpieczniej będzie  zabrać mnie do szpitala na badania, ta blizna po wyrostku też pewnie zrobiła swoje ( kiedyś to jednak była służba zdrowia, nie to co teraz).
Z radości o mało go nie ucałowałam, dobry lekarz, zadbał o dziecko; wziął jeszcze do ręki termometr, popatrzył, całe szczęście, że nie kazał tej temperatury mierzyć jeszcze raz no i wylądowałam na chirurgii, bo tak zadecydowali na izbie przyjęć.
Szczęśliwa, że tak dobrze to się skończyło ( przynajmniej na razie) z tych emocji zasnęłam od razu, bo widmo "Pana Tadeusza" oddalało się całkiem realnie.
Rano obudziła mnie pielęgniarka podając mi termometr, znów miałam szczęście ( głupi je ma, prawda?) , moje łóżko stało przy kaloryferze, umiejętnie przetrzymałam ten termometr, nie za wiele, co by mnie za szybko z tego szpitala nie wykopali. Gorzej było z pobieraniem krwi...łaaa...aż zęby zaciskałam, ale czego się nie robi....a przy obchodzie tak pięknie mnie wszystko w środku bolało, pan doktor zlecił następne badania i już wiedziałam, że jestem uratowana.
Po trzech dniach tej swojej szczęśliwości , że ten mój plan działa tak bezbłędnie chyba zatraciłam instynkt samozachowawczy.
Spałam  jak suseł niczym się nie przejmując, dostałam rano termometr, przytknęłam go do kaloryfera i chyba przysnęłam; jak oddawałam ten termometr pielęgniarce tak jakoś dziwnie na mnie popatrzyła...( czułam to doskonale, wszak na złodzieju czapka gore) , a kiedy po obchodzie zaprowadzono mnie do gabinetu lekarza i kazano zmierzyć temperaturę  w jego obecności , to ja już byłam w domu. Po prostu wpadłam i za moment z wielkim hukiem wylecę z tego szpitala, mleko się wylało.
Leżałam na tym łóżku, a co sobie i o sobie myślałam, lepiej tu nie przytaczać.
I tak z tymi pokręconymi myślami zeszło mi aż do obiadu, nikt się mną nie interesował i ta cisza wokół mnie zaczynała być niepokojąca.
Po obiedzie przyszła pielęgniarka i...zrobiła mi zastrzyk...potem jeszcze jakieś tabletki...zgłupiałam kompletnie...dwa razy dziennie zastrzyki, jakieś tabletki kazano mi łykać, żadnego złego słowa.
Temperaturę nadal mi mierzono dwa razy dziennie, ale uczciwość już ze mnie biła, żadnych kaloryferów, oddawałam pokornie termometr , a temperatura na nim była wręcz książkowa.
Nikt na mnie nie krzyczał, rodzice mnie odwiedzali, przynosili smakołyki mama po głowie głaskała i tylko ciężko wzdychała.
Chciałam jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, nic mi nie jest, ale przez gardło nie chciało mi przejść żadne takie słowo, bo już po prostu bałam się cokolwiek powiedzieć, ba, przestałam cokolwiek rozumieć.
Nawet taka myśl mi się zalęgła w głowie, że być może jakąś straszną chorobę u mnie wykryli, szybko tę myśl wyrzuciłam, bo czarnowidztwo nigdy nie leżało w mojej naturze. Może ja i byłam nieźle porąbana, ale trochę rozumu miałam, wiedziałam , że coś tu nie gra, łgałam w żywe oczy, a tu nic, uśmiechy, spokój, łagodne traktowanie....to niemożliwe co by mi się miało tak łatwo upiec to oszukaństwo, a jednak się udawało?
Po dwóch tygodniach zostałam z tego szpitala wypisana, do domu wracałam jak na skrzydłach, obiecując sobie solennie, że to ostatni taki mój numer, teraz już  w moim życiu zagości prawda i tylko prawda. I żadnych więcej szpitali…
Trochę bałam się gadania, bo przecież jakieś musiało być , a w domu spokój, zero rozmów na temat mego pobytu w szpitalu, w szkole, no...cudnie po prostu. "Pan Tadeusz" przerobiony, odłożony, na tapecie już było coś innego, a ze mną nauczyciele obchodzili się, jakoś tak grzecznie...i miło...jak rzadko przedtem.  
Z początku źle się z tym czułam, ale życie szło naprzód, nowe problemy, jakoś to się zatarło, zamazało.
Ale dziwnie niespokojne uczucia jeszcze długo ze mną pozostały.
I ta nieświadomość...bo coś było mocno nie tak.
Ale jednak , że coś było na rzeczy wyszło dużo lat później, kiedy byłam już bardzo dorosła, miałam własne dziecko, wtedy wzięłam mamę na spytki. Oczywiście, że lekarze się zorientowali, że udaję, po tym termometrze, ja tam wtedy „nastukałam ‘ przeszło 41 stopni....ale może i lekarze wtedy byli trochę inni, ponoć nasłali na mnie jakiegoś psychologa ( wtedy psycholog?...dziw jakiś ) , a ja się w niczym nie zorientowałam, faktycznie, ktoś tam ze mną rozmawiał, ale myślałam, że to ktoś odwiedzający, ale ja skryta byłam, sekretu swego nikomu bym wówczas nie zdradziła. Zastrzyki to był erzac, tabletki to witaminy.
Wszyscy bardzo dbali o to, abym się nie zorientowała, że wszyscy wiedzą, bo jakiś powód musiał być, że nastolatka ucieka przed czymś w chorobę.
Rodzicom  znów poradzono zrewidowanie swego postępowania w stosunku do mnie, szkoła też została uprzedzona, żeby ze mną raczej delikatnie, bo taka bardziej wrażliwa jestem, dlatego w domu nigdy mi tego nie wypomniano, chociaż wiedzieli, że udawałam, ale nigdy nie doszli dlaczego to zrobiłam.
No to głęboko odetchnęłam i powiedziałam mamie jak to było naprawdę. Popatrzyła na mnie ta moja najukochańsza mamunia i powiedziała...mam dwóch synów i w życiu nie miałam z nimi problemów ( no, tu trochę przesadziła...problemy z braciszkami były...może innej natury, ale jednak...były...były...) ale to , co ty nam dałaś, to się w głowie nie mieści...skąd się w tobie to brało...te wszystkie twoje dziwaczne pomysły?
No fakt, przysparzałam im trochę trosk, ale czy ja wiem dlaczego? Taka widocznie wtedy byłam , może inna , może za bardzo mnie nosiło, nie wiem.
Ale najciekawsze w tej historii jest to, że latem, już po zdanym egzaminie do liceum przeczytałam od deski do deski całego "Pana Tadeusza" i nie był to czas zmarnowany.
Zachwycił mnie do tego stopnia, że sama zaczęłam pisać poemacik, a zaczęłam go jakoś tak : Moje ukochane miasteczko, ojczyzno moja mała, gdyby mi przyszło żyć z dala od ciebie, umarłabym cała...itd... itp...prawdziwie częstochowskie rymy z wielką dozą dramatyzmu sytuacji.
Szkoda, że tego mego pisania z dzieciństwa nie udało mi się nigdy odnaleźć, tak to wszystko przed wyjazdem z domu na strychu ukryłam, że kiedy po latach przekopywałam ten strych, niczego nie odnalazłam.







W liceum nieprzewidziane wydarzenia nadal towarzyszyły mi wiernie….oto jedno z nich, czyli


  HISTORIA PEWNEGO ROWERU 
Ta historia zdarzyła się pewnego pięknego , letniego dnia , na pewno były to wakacje, bo była u nas Jagódka, córka siostry mojej mamy, którą to Jagódkę mama zabierała zawsze do nas na wakacje, bo tu tak bardziej zielono było, jezioro przecudnej urody a i ja do towarzystwa w sam raz się nadawałam, bo dzielił nas rok, ja byłam o ten rok właśnie starsza, więc towarzystwo dziewczę miało odpowiednie. Chociaż po latach wielu jak rozmawiałyśmy o tych dziecięcych spotkaniach, okazało się, a mówiła to już mocno dorosła Jagoda, że aż tak dobrze jej u nas nie było, bo zawsze w coś ją wpakowałam. Śmiałam się serdecznie z jej słów i przypominałam jej, że przecież na wszystko się zgadzała...chociaż jak się uczciwie zastanowić, to często usiłowała mnie przed czymś tam powstrzymać, ale chyba za delikatnie, nigdy jej się nie udało, ale szła za mną wszędzie jak w dym.
Dość tego wprowadzenia. Ma być o rowerze.
Ta historia zdarzyła się wiele lat temu,  mój ojciec nie miał samochodu ( był daltonistą, na szczęście żadne z jego dzieci  nie odziedziczyły po nim tej wady…na szczęście) a do pracy postanowił dojeżdżać rowerem. I tego właśnie pięknego letniego dnia wrócił do domu z pięknym, nowiutkim, błyszczącym rowerem, którym to rowerem miał następnego dnia jechać do pracy. Oznajmił to wszystkim domownikom, ze szczególnym akcentem na słowa „nie ruszać”, ‘nie dotykać” i te słowa były właściwie skierowane do moich braci.
Na mnie chyba nawet nie zwrócił uwagi.
Jezu, jak ja kochałam jazdę rowerem, zawsze pożyczałam od kolegów z ulicy takie starocie, coś za coś, 15 minut jazdy za tabliczkę czekolady, albo za jakieś znaczki, które podprowadzałam braciszkowi. Zawsze się coś na wymianę znalazło.
I teraz w komórce, zamknięty na klucz stoi nasz własny, piękny rower. I takim rowerem pojeździć...
Zawsze uważałam, że powinno się urzeczywistniać swoje marzenia, a to akurat marzenie do spełnienia , było w zasięgu mojej ręki. Nie skorzystać?
Za moment miałam już cały plan w głowie. Szepnęłam do Jagódki, że za moment pojedziemy nad nasze jeziorko( było takie, oddalone od naszego domu chyba ze 3 km, małe, urokliwe, tam często, a nie nad nasze duże jezioro, chodziliśmy cała bandą się kąpać). Oczywiście, że Jagódka usiłowała mnie odwieźć od tego pomysłu, słyszała przecież głośno wypowiedziane zakazy, aby roweru nie dotykać.
Ale ja już klucze od garażu miałam w ręku, pociągnęłam ją za sobą. Było późne popołudnie, udało mi się ten rower wyprowadzić i przez dzikie ogrody wyprowadziłam go na drogę tak, żeby z okien domu nie było nas widać.
Aby co  nie co skrócić jazdę, wybrałam nie asfalt, ale polną, śliczną drogę, akurat chyba kwitły maki, może to były chabry, nie pamiętam, posadziłam Jagódkę na ramę i ruszyłam mocno pedałując. Potem zastanawiałam się, dlaczego tak szybko jechałam, ale tam raczej było z górki, więc można było sobie na to pozwolić. Cudnie się tym rowerem pędziło, wiatr rozwiewał włosy, naokoło zielono, kolorowo, zapachy takie, że dech zapierało. Dojechałyśmy do wiaduktu, trzeba było tylko po nim przejechać , jeszcze kilkaset metrów w dół i już tam w dole połyskiwało jeziorko, czekało na nas, no przecież nikt się nie dowie, a my mamy frajdę niesamowitą. Życie wydawało się takie piękne w tym momencie.
I właśnie w tym momencie, kiedy byłam taka szczęśliwa , nagle wyleciałam w górę, to było cos niesamowitego, nie wiedziałam co się dzieje i zobaczyłam, że turlam się w koniczynie , sama, po mojej kuzynce ani śladu. Bo po obu stronach tej drogi były pola zasiane właśnie koniczyną, czy lucerną, nie pamiętam już. Podniosłam głowę, trochę taka dziwnie obolała i lekko zaniepokojona zaczęłam krzyczeć: Jagódka, Jagódka, gdzie jesteś? Wtedy ją ujrzałam, jak podnosi się po drugiej stronie drogi i usłyszałam jej płacz, że zdarła sobie skórę z kolana, że krew leci i tym podobne narzekania. W tym momencie zobaczyłam, że ja też mam rozorane łokcie i kolana, ale to przecież betka, ważne, że nic sobie nie połamałyśmy. A co tam, umyjemy się w jeziorku i śladu nie będzie.
Szczęśliwa, że nic nam się nie stało powiedziałam: to siadamy na rower i jedziemy do wody.
Podeszłam , aby podnieść rower z ziemi i ...zdębiałam.
Na środku drogi leżała kupa złomu...piękny, błyszczący, tego samego dnia kupiony rower po prostu przestał istnieć, tam już nic nie nadawało się do użytku. Powykręcane koła, pogięte, powyrywane szprychy, wygięta w kabłąk rama, pourywane pedały, to co zostało z tego roweru nie nadawało się do żadnej naprawy. Chodziłam naokoło tej kupki złomu i nie wierzyłam, że coś takiego się zadziało.
Cofnąć czas, natychmiast cofnąć czas...tego jednego już się nie dało zrobić.
W głowie 1500 myśli, Boże, przecież mnie zabiją, tego to już mi nikt nie daruje, gdybym jeszcze miała zgodę na jazdę tym rowerem, to może... można byłoby się tłumaczyć, ale ja go po prostu wzięłam cichcem, i co? Jak Ojciec jutro pojedzie do pracy??? No, ubić mnie to mało. Życie straciło sens.
W jednym momencie zrozumiałam, że już nie ma dla mnie żadnej nadziei, do domu wrócić nie mogę, gdzie pójdę?
Powiedziałam do swojej kuzynki, że życia już dla mnie nie ma, niech wraca do domu, a ja pójdę się utopić. I cholera, wierzyłam w to , co do niej powiedziałam. Zostawiłam ją tam na tej drodze z tym, co było pozostałością po pięknym rowerze i zaczęłam biec w dół; jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości w szczerość moich intencji, to zaręczam, że tak było faktycznie. Wiedziałam, że muszę się utopić. Innego wyjścia z tej sytuacji nie widziałam. W pewnym momencie biegnąc w dół ku wodzie, przystanęłam nagle. Ale jak ja się utopię? Przecież umiem pływać, pewno mi trudno będzie...Wzrok pobiegł po tych chabrach najbardziej błękitnych na świecie...Jezu, tak cudnie było na tej wsi, na tym polu, a mnie za moment tu nie będzie? Tak po prostu ? I sama sobie mam to zrobić?
I momentalnie otrzeźwiałam z tego amoku. Usiadłam w głębokiej trawie i zaczęłam myśleć. Przecież to tylko rower, właściwie to rodzina powinna się ucieszyć , że żyjemy, przecież mogłyśmy się pozabijać , czyż nie? No tak, ale mogli tak szybko nie załapać, że spotkało ich szczęście, trzeba byłoby to jakoś zneutralizować...za moment cały plan miałam już w głowie.
Wróciłam do rozpaczającej Jagódki, zdziwiona, że ona ciągle płacze, w końcu te skaleczenia nie były takie straszne. Ale okazało się, że ona zaczęła mnie już opłakiwać, trochę mnie znała i pewna była, że ja już z tego jeziorka nie wyjdę. Poważnie potraktowała moje słowa. Po latach powiedziała, że nie wyobrażała sobie powrotu do domu i zaczęło w niej kiełkować uczucie, że ona też powinna się utopić...no, jej byłoby łatwiej, pływać nie umiała, to przy dobrym samozaparciu pewno by się jej ta próba udała.
No to w sam czas wróciłam i powiedziałam jej co teraz zrobimy, aby ten kataklizm przeżyć.
I teraz już zupełnie na spokojnie zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak się stało...popatrzyłam uważnie na drogę i już wiedziałam. Po prostu w pewnym miejscu było głębokie wyżłobienie, ostatnio trochę padało, droga była polna , nierówna. A ja nie jechałam wolno, ja pędziłam z tej górki jak wariatka. No tak, faktycznie, cud, że nic sobie nie połamałyśmy, to rzeczywiście mogło się skończyć tragiczniej.
Poczekałyśmy do zmierzchu, przytargałyśmy ten złom opłotkami, ciężko było jak diabli, bo i my obolałe byłyśmy niesamowicie, w jaśminach przesiedziałyśmy , aż dom się uśpił i pogasły światła. W międzyczasie słyszałyśmy, jak nas szukano, w końcu jednak wszystko się uspokoiło. Udało się nam to żelastwo wturlać do garażu, zamknąć go na klucz i po cichutku wejść do domu. Wszyscy już spali, Mama tylko drzemała, kiedy usłyszała, że wróciłyśmy, coś tam pogderała na nas, że włóczymy się po nocy ( czasy były inne, można było włóczyć się bez strachu) i kazała zjeść kolację. Rozliczenie z tego wieczoru miało nastąpić dopiero rano. Nie chciała robić awantury po nocy.
I o to właśnie chodziło i na to liczyłam.
Teraz trzeba było tylko umiejętnie mój plan wprowadzić w życie.
Na moim posłaniu zrobiłam kukłę, przykryłam ją kołdrą i jedno było już gotowe.
Przesiedziałyśmy w ciemnej kuchni po cichutku do pierwszej w nocy, bo o drugiej był pociąg do mojej Babci . Jagódka chciała ze mną jechać, bo też mieszkała w tym samym mieście co moja Babcia, ale kategorycznie odmówiłam. Musiał ktoś zostać i opowiedzieć jak było. I powiedzieć dokąd wybyłam. A że Jagódka płakała na zawołanie , to była najlepszym argumentem za tym, aby to wszystko jakoś bezkonfliktowo i bez mojej obecności wsiąkło. No i przy niej nie wypadałoby, żeby te nerwy całkiem ich rozszarpały.
A wracając do mojej Babci, to ta moja Bunia była najlepszym człowiekiem pod słońcem, nikt mnie chyba tak nie kochał bezkrytycznie i bezwarunkowo jak ona. Dla niej byłam najpiękniejsza i najmądrzejsza z całej rodziny. Szkoda, qrcze, że tylko dla niej. Skrzywdzić by mnie nie dała i tylko tam mogłam przeczekać tę burzę.
Poszłam sobie w nocy na dworzec, bez jednej złotówki w kieszeni, nie bojąc się zupełnie, bo wszystek strach zostawiłam w domu. Teraz mogło być już tylko lepiej. Jak mi się udało na gapę przejechać tyle przystanków, nie wiem. Ułożyłam się w przedziale na ławce, przykryłam kurteczką i udawałam, że mocno śpię. Może pan konduktor pożałował i nie obudził. W każdym bądź razie jak wysiadłam z pociągu, to nagle taka żałość mnie ogarnęła, taka rozpacz, że jestem niewdzięczną córką, że takiej szkody narobiłam przez głupotę, że nareszcie zaczęłam szlochać, łzy leciały jak grochy, nie mogłam ich powstrzymać . I kiedy taka zapłakana stanęłam o czwartej rano na progu mieszkania Buni, to o mało tej mojej kochanej Babci nie przyprawiłam o zejście.
Zanim ja byłam gotowa do opowieści, Babcia zażyła wszystkie dostępne środki na uspokojenie , jakie miała pod ręką, upewniwszy się przed tym, że nikt nie umarł i żadne nieszczęście jej syna i jego rodziny nie spotkało.
A kiedy wysłuchała całej opowieści, a mogłam jej wszystko jak na spowiedzi wyznać, przytuliła mnie i powiedziała, że jakaś kara za to , co zrobiłam musi być. Ale, że ona od karania nie jest, to zrobi wszystko, co by mnie ta kara jak najmniej bolała. No i zafundowała mi wspaniałe trzy dni, kupiła materiał na piękną sukienkę, mogłam do woli wybawić się w wesołym miasteczku...qrcze, opłaciło mi się to wszystko.
I jak zwykle dokończenie tej opowieści, to relacja rodzinki.
Jagódka do rana oka nie zmrużyła, leżała czekając na rozwój wypadków. Doczekała się chwili, kiedy mój tata wyszedł rano do pracy...cisza i nagle tupot nóg po schodach. Usłyszała jak wbiegł do pokoju chłopców i zaczął się na nich wydzierać. Ale chłopcy niewinni jak aniołkowie wypierali się popełnienia wykroczenia i wtedy ojca olśniło. Wpadł do naszego pokoju, stanął nad moim posłaniem i wrzeszczał nade mną, abym się obudziła. No, ale , że kukła nie koniecznie mogła mu odpowiedzieć, jednym ruchem zdarł ze mnie kołdrę i....przysiadł bez tchu. Dobrze wiem, że gdybym tam była zamiast tej kukły, to ze trzy dni na pewnej części ciała na pewno bym nie usiadła. To była niesamowita wściekłość, złość, determinacja. Znałam dobrze swego ojca, mój plan był zatem genialny.
Jagódka musiała zdać dokładną relację...nie wiem dokładnie co się tam więcej działo, bo mnie nikt w to jakoś nie wprowadził, w każdym bądź razie po trzech dniach zadecydowano wysłać po mnie do Babci brata.
No, ten to sobie na mnie poużywał , tak mnie skutecznie straszył tym, co mnie w domu czeka, że po cichu zaczęłam obmyślać plan następnej ucieczki.
A kiedy na miękkich nogach weszłam do mieszkania, duszę mając na ramieniu, wiecie co do mnie powiedział mój Tata?
Miałaś szczęście, żeś nam stąd zwiała.
I to było wszystko. Wychowawcze to pewnie nie było, ale ja bardzo dobrze zrozumiałam te słowa.
No cóż, od tej pory nigdy nie tknęłam niczego, co nie było moje .
Taka bardziej przyzwoita się zrobiłam. Czy mi się tak do końca to udało? Pewno nie, ale bardzo się starałam.
Nauka , moi kochani nie zawsze idzie w las.
I jeszcze coś, od tamtej pory jakoś przestałam lubić rower. Owszem, czasami sobie pojeżdżę , ale bez jakiejś zbytniej przyjemności. Nie, rower może dla mnie nie istnieć.






 


2010r.


 

 





Filozofia pana P.


...nie przejmuj się , bo to tylko harce, jak mawiał Imć Onufry Zagłoba, a dokąd trwać będą harce nasze, dotąd będziemy żywi, weseli - z chorych z zawiści, czy z zazdrosnych drwiący, w siebie wpatrzeni i ku sobie się mający ( w pisaniu rzecz jasna)...


A dziś się z losem nie pokłócę
Chociaż smutno na duszy jest
Kto powiedział, że mam się poddać
Kto mi zabronił na jawie śnić
Losie głupi, wystawiasz mnie na próby
Ile jeszcze dróg muszę przejść 
W które drzwi mi każesz wejść
I którędy potem wyjść
 ............................

 

Wreszcie coś mądrego, wreszcie coś na przekór złemu losowi, wreszcie coś co i mnie daje  animusz aby Cię jednak podrywać , że nie uciekniesz z tej ławki w parku jak będę podchodził ze słowami chodź na lody czy na spacer, wreszcie zdjęłaś kir swoich niepowodzeń pod którymi się skryłaś bom brzydka, bo mnie nikt nie chce, bo ...bo ... bo ... bo się boję sama... bo ja nie wiem czy chcę ... - ot przekorna łobuzica - teraz już wiecie dlaczego i Pan Bóg się nie ożenił - jak spotkał taką pod kirem - toż zabrakło by i Jemu dni na nauki czy tłumaczenie co to jest uczucie i może i dobrze że się nie ożenił,  bo zostałaś dla mnie - hihihihi jestem szczęściarz ,

ale się rozochociłem że tylko ja i nikt inny , no tak to z łakomstwa - Twoje pisanie - to miód na skołatane dusze szukające siebie po prostu , szukające życia dla siebie i dla innych - więc pisz a kto będzie na dalsze życie z nami , przy nas - to te nasze wiersze może wskażą , gdyż kto ich nie rozumie, nie lubi to nie lubi Ciebie ,mnie, nas a wiec szkoda życia dla takiego... 

Jak spokojnym,  przyjemnym  było  życie - żyjąc w jego plugastwie i jego  prymitywizmie nie znając jego  duchowego  piękna – jak  było  spokojne i  prymitywne kiedy  nie było  Ciebie promyczku. Ile radości  było  pośród tych - co nie znali

i nie poznają van Gogha, Jasnorzewskiej, czy Leśmiana,

czy jest  sens życia kiedy  się zostało  kopniętym

po raz któryś przez tych -których wybrało  moje serce na zawsze - gdzie są drogą, wskazaniem, prawdą piękna i  wartości.

Czy  to już przyszedł kres tej  wędrówki  i  poszukiwania prawdziwego  serca, uczucia ?  Czy  jest  sens walczyć z pogardą dla swych uczuć, oddania, tęsknoty ?– czym  i  kim  jestem?

Czy  naprawdę tylko  śmieciem? niepotrzebnym  ogniwem w teorii Darwina?




 
   

Jak się czuję
Gdy niebo spada mi na głowę
O czym myślę
Gdy uderzają we mnie słowem
Czemu płaczę z bezsilności
Czemu nie wydobędę z siebie złości?
Dlaczego nie staję w szranki
Nie walczę
Przyjmuję ciosy......................................

 

      Nie rycz mała nie rycz , ktoś kiedyś śpiewał tę piosnkę rozpacz ta nie potrzebna i nic nam obojgu nie da kiedy wiatr wieje i szumią deszczem drzewa.
Nieprawdą są twe wołania ,że krzywda ci się dzieje ,
że świat ci się wali na głowę to tylko takie senne mary ,
głupie myśli nam krew psują,  rozum odbierają i niepotrzebnie dołują. Nasz świat mały istnieje , wbrew temu co klepiesz w rozpaczy
zasłoń w oknie firankę bo gołą jak czekasz ktoś cię zobaczy - jesteśmy przy sobie
co prawda z dala -
już mam do ciebie niedaleko,  jedno morze niewielkie  i chyba jeszcze jedna fala , przecież jak odjeżdżałem to prosiłem Ciebie w alkowie - ja wrócę rejsu cały i zdrowy wiec nie rycz po nocach czy we dnie mój słodki aniele - nie rycz do cholery mała i nie pitol głupot , że coś tak nie miało być , że znów się kłamstwem otaczamy - jak nie na jutro przecie przybędę to może na obiad w niedzielę . To nie jest tak jak mówisz,  to ten świat jest taki porąbany - już chciałem powiedzieć ze o
……
.
Więc głowa do góry perełko . Patrz w okno jak szumią knieje - już zaraz poranek wstaje , łzy w oczach wysuszy żeś znów dziś sama
patrz z ufnością w słonce jak dzionek dnieje a może gdzieś tam w dali dojrzysz na horyzoncie jak bieży do ciebie ten co go nazwałaś w swym życiu,  że błyszczy jak słońce,  więc patrz i czekaj i nie licz tych minut co znikają czy ciężko dzwonią - po cichu dni wtedy płyną i pamiętaj , że tej ciszy - uczucia prawdziwej przyjaźni nikt nie naruszy - one nie zginą i z tym czekaj - z nadzieją - że mimo,  że dziś jest smutno to wiatry ci radość przywieją.
 
 

Mówiłeś, dużo mówiłeś, może nieuważnie słuchałam, może to było wtedy, gdy alkowę zaścielałam,  może to było wtedy, gdy drzwi zamykałam, mówiłeś- wrócę, a brzmiało jak …porzucę…jak Ci uwierzyć mogłam, gdy oczy w morze zwrócone  i nie patrzyły w moją stronę, coś o rejsie mamrotałeś, ale ja widziałam, inną przygodę  już w oczach miałeś, powrócisz,  mówiłeś, ale ja znam Twoje oczy, nie oszukasz mnie, tamto się skończyło, ramieniem nie otoczysz, a przecież  prawdę mówię, czekałabym wieki całe, a Ty co? Wróciłeś czas temu jakiś i drogi zapomniałeś…a teraz wszem i wobec prawdy kłamliwe głosisz…a mówiłeś, że sam kłamstwa nie znosisz , a przecież na ulicy cię dostrzegłam, jak ramieniem taką młodą i piękną otaczałeś, to wróciłam , spojrzałam w lustro i zrozumiałam…i inne minuty już liczę, inny czas dla mnie i tylko czasami  zapłaczę, że tak się skończyło, to, co mnie kiedyś wzruszyło i dlatego  nie tak miało być! Oto kwintesencja wiersza mego….KOLEGO!!!

    Ot,  babska zazdrość,  głupoty często płata , kiedy ujrzawszy rodzeństwo idące razem -tak jak ty to ujrzałaś objęte ramieniem - do głowy swej wbije idiotyzm a szlag z tobą za me uczucia do ciebie - taka twa zapłata i wtedy lecisz do lustra i pytasz go przecie powiedz mi lustereczko kto piękniejszy na świecie a lustro cóż - ot cóż - na twe pytanie to ci odpowiada,  że nigdy piękna nie będziesz kiedy w myślach głupich jest szaleństwo a przez to w oczach łzy , leją się strumykiem rozmazując makijaż i jak tu być magikiem by znów coś pięknego stworzyć,  kiedy ta tapeta nie tylko rozum niektórym powlekła ale i go odebrała - bo złość to wszystko pomieszała na widok rodzeństwa,   że taka ładna para - więc idź i płacz dalej miast ich na lody prosić i na przyszłość lepiej prawdę poznać warto niż do nieba lament wznosić…

 

Nie naprawisz się nigdy, znów kłamstwo przebiegłe, myślisz, że Ci uwierzę ja i te co przede mną?

Wymyśliłeś naprędce, zapomniawszy wprzódy, żeś rodzinę mi swoją pokazał już wcześniej…a ta laska na nogach długich od ziemi do nieba, jak z nią konkurować,  już wiem, że nie trzeba…A makijaż mi wcale ale to wcale się nie rozmazał, bo mi taki jeden dobre kosmetyki wskazał i jak łzy po policzkach płyną, to jam taka szlachetna, a ty ze swoją winą nie wmawiaj we mnie piekła…i wiedźmy  ze mnie nie rób, bo jak miotłę schwycę, to ci wszystkie żeberka pod koszulką policzę….

 

 



Moja przeszłość pachnie wanilią 
Znasz ten zapach?
To zapach rodzinnego domu
Kiedy wszystko było takie proste
Drożdżowe ciasto w sobotni wieczór
I żadnej troski ................................


Twoja przeszłość pachnie wanilią  a moja szorowanej  do  żywego  podłogi, rygoru i  smutku z ... zapachu  tej  podłogi bo  miast pachnieć żywą deską  - sobą - pachniała niewolą ...wylanej  sody i mydła .

Znasz ten zapach? To zapach rodzinnego domu .
Kiedy wszystko było takie proste dla Ciebie – dla innych był  obóz albo  inny  stalag ; stój  , nie garb się, nie pobrudź się, muzyka, szkoła, szkoła ,muzyka  - i  tak  dookoła przez wieki aż szlag  trafił  i  kazał  uciekać jak  najdalej domu- do  wolności - tylko  co  to  jest  wolność? ach wolność  dla mnie  to  był  kościół jako  moje tabernakulum – tam  byłem  szczęśliwym,  wręcz świętym -  nawet przez tydzień tam  mogłem  siedzieć i  nie wracać do  domu, tam  moje były  najlepsze dni , bez podłogi, bez stalagu, bez..  
Drożdżowe ciasto w sobotni wieczór - tak  to  jest  jedno  z milszych  chwil wspomnień -  tylko  znów rygor  - jak  mało  było  tych  sobót- dwa razy na rok do  święconki  i  w wilię.

Rosołu,  jak ja jego  nienawidzę przez te niedziele – czym  on sobie zasłużył  na to? -  aby  jak  msza  cotygodniowa - być świętą zupą. I żadnej troski – dom , szkoła ,szkoła ,dom i  wakacje - ale pod nadzorem , tylko i  to  na odległość zegarka i wyizolowanych manekinów od  i ze  świata  , z dala od motłochu z podwórka. Mój obecny świat pachnie wyobrażeniem dawnego obozu padnij,  powstań , padnij ,  powstań, zakaz oglądania słońca. Mój obecny świat  złożony jest ze słów, szukam  miłości tej ,  której  nie było prawa dotknąć -  bo  nie mogło  być, nad-matczyność  to  nie miłość  - to  mordercza zaborczość twej   duszy, twego  świata na własne zapotrzebowanie niespełnionych  ambicji, to  realizacja zapotrzebowania na rządzenie tym , co  masz w zamian pogody  świata – to  jest  wyżywanie się w zamian niespełnionego  marzenia bycia koronowanym władcą całego  świata. Nad-matczyność zabiła wszystko prócz szukania drugiej Matki.
I wbrew tym słowom  często jest milczeniem to przeżywać i  u  progu  starości szukać nadal   swego miejsca w życiu  i  szukać miłości pośród zjawisk tego  świata. A jak  znajdziesz w końcu  to  ... To nie jest realny świat powiedzieć by  można – tylko głupiec tak  swe marzenia może wznosić do  Stwórcy -  krzyczeć by się chciało gdybyś się nie bał  , że cię świat wyśmieje i  – a jednak On czasem wysłuchuje szukających i  do  niego  krzyczących - a wtedy  biada temu  głupcowi  kiedy  otrzyma od Niego  rozkaz by  się zakochało.. Wiesz coś o tym?
Znasz taki świat?   A dziś myślę o przyszłości - pachnącej migdałami ,zbieranej z okruchów wydarzeń ,budującej mosty -do marzeń, do szczęścia, do czułości ...
Znasz takie mosty?




Przychodzą takie chwile, takie dni
Kiedy zaczyna nam się śnić
Na jawie śnić
Że może czeka gdzieś lepszy świat
Lepsze miasto, milsi ludzie
Piękniejsze pola i łąki
Stokrotki i skowronki
Może inna muzyka gdzieś czeka
Może twarz wyśnionego człowieka...........................................

Niechaj dni takich pełno będzie , snów, marzeń niechaj Ci nie ubędzie, śnij  że więc sobie  we śnie, śnij i  na jawie , że gdzieś tam  w dali  jest  inny  świat,   pragnienie gasząc kubkiem wody czy też spędzając czas na kawie.

I że obrazy tamtego świata pokaże Tobie inny drugi  chwat

co  go  pomijasz w biegu  życia - nie raczysz spojrzeć  dookoła-   bo  może ma koszulę  nie w Twoim  kolorze czy  czarne ręce od roboty – ręce robola. I  stoi  taki  na przystanku  z bukietem  kwiatów,  czeka Ciebie -   a ty  miast  patrzeć komuś w serce szukasz ze złości  kwiatków  w niebie.

Więc nic ci  dzisiaj  nie poradzę z oczami  spuszczonymi  w ziemię - aby nie zbrukać swego  szczęścia  - gdy  nań zawieszę swe spojrzenie.   Co  potem  będzie gdy mnie miniesz? Gdzie zwrócę potem swoje kroki - nie wiem - dziś słonce ciut liznęło lico i przeszło szybko, kwiaty zwiędły- serca dopadły nowe mroki?

 



 

Nie mów mi o miłości
Nie mów
Że kochasz nad życie
Nie nazywaj mnie
Swoim kochaniem
Przecież ja
To tylko ukrycie
Przed twoim życiem
Przed światem twoim
I tego tak bardzo się boję .............................


Gdy  w starych  kalendarzach  przeglądasz swe uczucia, co  zgasły  razem z końcem roku, gdy  znów  ponosi nas chandra w  przeszłość dni  minionych -  z żądaniem mów mi  słowa te o miłości -  wyświechtane w swym znaczeniu, przestaję wierzyć że istnieje  coś nadzwyczajnego  w uczuciu  skoro  liczy  się je jak  zwykłe kości . Więc nie będę ci  mówił , że jesteś me kochanie skoro  to  jest banał  , nad życie czy  coś tam  jeszcze durnego  wyświechtane i nie będę ciebie szukał  skoro  to  tylko twoje jest  ukrycie przed słońcem  , światem -  schowane , zamaskowane. Więc siedź w tej  ciemności sama bez widoku  , proś Boga o  litość małą i nie rób żadnego  kroku , gdy  inne zamiast  ciebie będą ze słów tych   korzystały do ostatniej  iskry  życia, wszędzie  gdzie te słowa spotkają , w sieni, na strychu, w lesie , nie ważne gdzie i  nie ważne czy  w blasku  słońca czy  korytarza mroku ,bo  nie ma nic gorszego  od samobiczowania  ze strachu  -  diabli  ciebie wiedzą dlaczego - skoro  boisz się kochania. I  tu  ciebie zapytam czym lub kim jesteś na tym ziemskim  padole - kobietą ? stworzoną do  miłości  czy  też ufoludkiem - babie to  bym  sprostał w jej zachciankach  a to  drugie skwituję krótko : ja mam w nosie księżycowe księżniczki  już dzisiaj -  ja  to  wręcz  chromolę .Skoro  więc pytasz co  masz robić , masz dwa wyjścia kochanie - zostać księżną Yorku  czy  innego  księżyca i tam płakać nad sobą widząc  szczęście  innych  -skoro  takie twe żądanie;  lub iść za głosem serca i  nawet na odległość marzyć, się wzruszać - bo to  też kochanie .
A jak  się spotkamy  to  nie wiem co to  będzie już zaraz, za rogiem ulicy , w pierwszej  napotkanej  bramie –tam  uzyskasz odpowiedź czy  tak  można żyć i  czy  to  jest  kochanie do  czego  cię zachęcam bo  na uczucia nie ma granic  - fakt , trochę żal  powoduje wycie serca , później  z rozłąką się przyzwyczaisz - ale z tym do  następnego  spotkania, uczucia też można żyć  gdyż nic nam Stwórca nie dał  na zawsze i  nie przywiązał  nas do  jednego  kija –popatrz na trawy  one są wiecznie żywe  - więdną na jesień,  wiosna się odradzają,  skosisz cholerę do  samej  ziemi , za dwa dni patrzysz a one jak  nowa miłość -   nowe listki  mają 






 
Nie wiemy co przed nami
Los nie odkrył jeszcze
Wszystkich kart
Za nami nazbyt wiele
Przekłamania, przeżycia
Nie do osiągnięcia cele
Czy ktoś jest naszych
Wspomnień wart? ..................................................

Nie wiemy  co  przed nami – faktycznie

ten dylemat  świata- wiecznie przed  oczami naszymi  tkwi  w pytaniu  co  dalej  za górami,  za miedzą.
I nie pytaj się mnie moja droga  o to co  nasi  sąsiedzi już wiedzą - oni  ci  powiedzą  kto  ma na ciebie chrapkę a kto  zagiął parol czy  to  jest  ten Janek  z pod budki  z piwem czy  od księdza - jego  kościelny  - ten obdarty ze skrupułów Karol. Tak , masz rację ,że dziś nie wiemy  gdzie jest  nasz brzeg , co  się będzie z nami  działo  a czy  to  takie warte do  myślenia ? czy  gdybyś wiedziała  to  by  Ci  się chciało – pisać te wiersze, łzy  ronić ubogim, rozczulać się nad swym  losem  - martwić się że i  atłas straciło  twe ciało?
Więc po co  ci  rachunki z tej  niewiedzy  jak  mówisz, więc po co  ci  durne myśli  we łbie jak  za to  jeszcze zapłacić i  czy  warte to  iść do  banku?  czy  by  ci  się chciało ?
Niechaj  więc sobie gadają , że bajki  im  gadasz i  pleciesz , niech  się cieszą , że tworzysz legendy   czy mrzonki – chcą w nie wierzyć  niech  wierzą  -  ja wolę spędzać czas z tobą pisząc dyrdymały czy  cię lubić szczerze  i gadając o  życiu  prawdziwym bo  mnie o  tym  przekonałaś a nie u boku  z zazdrości  i zakompleksionej  myśleniem co  przed nami -   głupiej żonki.






 


Po drugiej stronie lustra nie ma nic
Po drugiej stronie lustra cisza
Cisza, która każdego ranka mnie wita
Wypatruję piekącymi oczami
Znaku, wskazówki, odbicia
Lustro zmatowiałe, zamazane.................................................

 

Kiedy  tak  stoisz przed lustrem

 i  patrząc się w nie -smarujesz makijaż na twarzy  -powiedz
   które to  jest  oblicze  twoje  prawdziwe – to teraz ,  czy  to  surowe z przed chwili ? - Pokazujące twą duszę, twe serce- coś, co będąc surowe nieprzykryte betonem jest bliższe, jest szczere, uczciwe - o czym to serce me marzy . I  chyba mnie jednak nie odpowiesz , bo  złość  ci wykrzywia rysy lica i nie ważne jest , że złość niszczy  największe wartości, nie jest ważne co  mówią me oczy , westchnienia, moje kwiaty, czy głupie wiersze , ważna w próżności  jest zalepiona tapetą ta opinia jak  będziesz błyszczeć -  co  powie ulica. A ja  - cóż ja –jeszcze jeden uliczny  przechodzień , co    westchnął  , zatrzymał  się , a spojrzawszy  na tynk  twej  fasady zapłakał   wzgardzony  twym  spojrzeniem ,   bo  dojrzał w oczach  ironię swej  miłości i  będzie kochać ją do  swej  śmierci samotnie a ty   cóż ty  - ot po  prostu przeleciała ulicą kolorowa ptica.




 


Czy wierzysz w wiedźmy, w przepowiednie, w sny?
Czy kiedyś przeczucie coś ci podpowiedziało?
Czy mając dużo, chciałeś jeszcze więcej
Czy mając wszystko, mówiłeś, że to mało?.....................................


Pytanie Twoje jest retoryczne - czy wierzę ?  w te wszystkie bajki które to w istocie, gdy noc się skończy każą łapać sennik , szukać , czytać i myśleć czy to sen był proroczy?
 Czy też mara senna czy wytwór twej jaźni  co szuka szczęścia czy też przyjaźni.  I to nie ważne do czego dąży , czego to szuka w mrokach nocy wszechświata –
ważne jest dla mnie by była to poświata - nowego jutra , szczęścia , radości,  fajnego domu i nie odmówię nawet , by pieniędzy kupa .
By może w łóżku znalazłbym cudo, a nie jak dotychczas - by tylko ......... pustka - co niszczy wszystko, gdera i zrzędzi,  włos w papilotach, w zapachu wódki
i z duchem piękna nie ma już więzi. Mówisz że nuda powiała z dala , że boli cosik - co nigdy nie było,  że nic nie trwa wiecznie a co to być miało ? - skoro nie było.  Mówisz że serce dziś cię ostrzega   przed lichym kwiatem, płytką muzyką - nie - to nie jest prawda jak sobie wmawiasz, że masz już stróża - to w tobie wybuchła - hormonów burza.  To one tobie w złości gadają brednie , zazdroszcząc innym, że wszystko  co dotąd mogło być piękne - z lenistwa naszego tylko dziś blednie. Że się poddałaś ,że nie masz weny -
nie wiń więc tobie przychylne dusze  a wręcz przeciwnie odrzuć kretyństwa ,i otwórz swą duszę – na wszystko -
co jest nam ludziom od Stwórcy dane - w miłości, seksie, w wierszach, czy obrazie - wbrew teorii moherów jest zawsze piękne i nie jest odrapane .
I czerp z tego siły swego ducha a wówczas mara co we śnie cię nawiedziła rankiem ,  gdy oczy otworzysz nie będzie niczym jak dotąd była - a będzie to siła,  by bawić się szczęściem i znów w jego rozkwicie i mnie dawać z wzajemnością a czerpiąc z niego radość i życie
i będzie to trwało a wtedy nie powiesz nikomu , że coś się zrobiło za ciasne lub zrobiło za mało .




 

 

Kręci się karuzela dni
Dziwne odliczanie
Byle dzień do wieczora
Byle noc do rana
Przeżyć.................................................................


Dni jak dni do siebie są podobne jak krzesła karuzeli .
Tygodnie za tygodniami mijają ospale, jak kręgi karuzeli.
I choćbyś chciał drogi czytaczu zmienić te kręgi w drugą stronę nie da rady odwrócić przeklętego koła - bo zbyt do krzesła swego jesteśmy przywiązani – dlaczego? pytasz ,dlaczego ? dziwisz się - słowom tym pisanym , bo są one rzeczywistością naszą jako tylko czytacza a nie podróżnika.
Czy nie zauważasz swego lenistwa?
Niechęci do zmian gnuśniejącego miejsca siedzenia?
I nie ważne , czy źle czy dobrze –bo tak przecież ma być do końca świata. A czy na pewno?
Ważne by nic już mnie nie burzyło porządku twego , mego świata . I nie ważne że przecież gdzieś daleko w innej nocy, w innym dniu jesteś ty , że w jakimś mieście czekasz na mnie . Pytasz czy wierzyć snom?
Przeczuciom i marzeniom? A czy dają ci jeść?
Ale wiem, że w jakimś mieście i nieważne, źle czy dobrze ,smutno czy wesoło można zbudować nowy dom, można ale tylko wtedy,  tylko miast tylko czekać – trzeba tylko chcieć ....... to nic że sąsiedzi będą zazdrościć -ich strata ,niechaj umierają w swym spokoju , w swej nienawiści.



Nie odeszłam
Jeszcze przytrzymałam czas
Który minąć miał bezpowrotnie
Przystanęłam z boku i patrzyłam
Poszarpane serce i myśli tysiące
Myśli złe, rozpaczliwe, niewierzące
Tak nagle gaśnie słońce
Nie odeszłam...............................................


Znów mi dajesz nadzieję bo się zatrzymałaś , znów mi myśli i serce szybciej płyną i bije, że jednak jestem ludziem a nie odartym z kory kijem , co  też czuje, też ma pragnienia  być żywym i może te życie we mnie dojrzałaś
i znów mi dajesz nadzieję, że znajdę dla siebie me miejsce ,
przy świeczce czy przy kominku,  że znajdę tę druga treść życia , że to co było i jest
koszmarem istnienia w samotności ...hmmmmmm zadaję sobie pytanie czy też tak jest w niebie.  Bo jeśli to szkoda czasu , to jest serca pożoga,
to jest kłamstwo o miłości - bo tu i tam nie ma uczuć -
jest perfidna gra życiem drugiego - czy naprawdę nie ma Boga.
Tego co kochać każe , mieć nadzieję na lepsze jutro,
że sam będę miał co do gęby włożyć i z tobą się podzielić ,
cieszyć się Twą obecnością , Twym Ciepłem serca przy sercu ,
cieszyć się Twym pragnieniem bycia ze mną na złe i dobre rzekomo ,
a może i kupić ci futro?  I co mam dalej powiedzieć
kiedy widzę , gdy czuję że to tylko chwila , że to gra - kpina ze mnie , bo lub że nowy następca się spóźnia na randkę a ja precz jak worek rzucony ..
a może nie wszystko stracone , może znów jestem ludziem ,
może coś we mnie ludzkiego dojrzałaś, zrozumiałaś me serce ,
wybaczyłaś potknięcia , szaleństwa, może i zazdrość - może przejdziemy
razem życie - jednak nadzieja bo się zatrzymałaś...





 
Na błękitnej poduszce
Cień ułożył się, cieniem
Na błękitnej poduszce
Zostało jeszcze miejsce
Do zapełnienia......................................................



 
To nie prawda, że to Twój własny, bezlitosny świat
czoło Ci chłodzi I rozwiewa senne marzenia ,rzekomo marzenia nie do spełnienia - a to Ty je chłodzisz swoimi myślami bo na cholerę Ci się teraz martwić od nowa ponownie radością, nowymi doznaniami skoro marzenia nie kosztują a skoro jest jak jest więc niechaj tak będzie już do końca więc nie mów,  że są one nie do spełnienia skoro nad nimi są silniejsze myśli i  zwątpienia - jak byś już nic warta nie była lub też , że nic ci się nie należy a w szczególności , że ktoś kopnie Twe serce i odrzuci Ciebie, Twe myśli ,kocie ruchy, błyszczące zmrużone oczy a z nimi moje marzenia



Najmilszy mój

Z całego serca życzę ci

Abyś szczęśliwy był

Kochana ma

Z całego serca proszę cię

Byś nigdy się nie smuciła.....................................................

 

 

 

 


 

Nic nie powiem , brak jest słowa , co by piękno pochwaliło - lub co użyć wobec kunsztu kiedy serce dusza woła.  Słów brakuje, łza się kręci,  że mistrzyni celnie strzela, czemu tydzień cały szary, czemu jedna jest niedziela? Czemu  wiosna tylko w roku raz jest poprzez wszystkie te miesiące , czemu dzień sie z nocą zmaga, czemu księżyc goni słońce, czemu myśli drogie sercu stoją w gardle niby oście, czemu do się uśmiechamy wtedy kiedy patrzą goście, co się z nami dzieje ludzie , że uczucia precz odchodzą , czemu myśli nasze czy też piosnki miast radości smętne nutki nam zawodzą ,czemu, czemu  i tu cisza, nikt nie krzyczy , nikt nie woła, nasza miłość była płytka ot i cała prawda goła. I tu chyba dotknęłaś bardzo ważnej kwestii , bezpiecznie, nudno, nic się nie chce zmieniać -niech się toczy i może w tym jest nieszczęście ,że przestajemy widzieć partnera, jego problemy, jego myśli, jego marzenia, a zaczynamy widzieć tylko swoje ja, a gorzej już jak dojdzie do tylko moje ja , nie ty , nie my , ale moje ja - tylko moje ja. Już cię książki jego nie bawią, jego ryby, jego rower itd. Stajemy się nudni i drażliwi przez to. Mówisz , że daję do myślenia? To Ci powiem , że niewiele osób jest zdolnych do stwierdzenia , że ktoś daje do myślenia a co znaczy , że nie wszystko już stracone u Ciebie ,więc życzę Ci najlepszego w tym również,  abyś przypomniała sobie dni z przed lat , do momentu ślubu i ponownie zaczęła przywracać czas -miło jest mieć w Tobie znajomość gdyż nie ma u Ciebie sarkazmu skoro mówisz , że daję do myślenia a więc zauważasz, że się gdzieś zapatrzyłaś  niepotrzebnie…

 

 …piszę co myślę, mówię co wiem, wiem co mówię a nie popieram postawy że przyszedł jakiś wiek i że on mi każe ... i niechaj się toczy -to dlaczego się ubierasz w niedziele ładniej ,kupujesz nowe stroje, zmieniasz pachnidła , dlaczego jak poznasz nowego faceta to nie chodzisz nadal w papilotach itd - wiek? mówisz?  niech się toczy? wymówki ,usprawiedliwienia …

 

 

 

 



 

 

 

 

Zapaliłam świecę

Wrzosowego koloru

Siedzę wpatrzona

W migający płomień

Bez ruchu, bez oddechu

Czekam

Aż się wypali.........................................................

 

 

 

 

Noc ,cisza wokół przyszła i coś mi mignęło hen tam w oddali ,światło się zatliło , światło zapłonęło – przez niedomknięte okno dźwięki mnie dochodzą a nie zasłonięte firanki jak siedzisz nago - cholera , obrazy mnie nachodzą - że siedzisz sama w domu opuszczonym , że czekasz swego wybawienia , że znów mary samotne Tobą łopoczą - śmiejąc się z Twego niby płaczu , z Twego niby osamotnienia – strach wychodzi ponownie z kąta pokoju - jak go teraz wyraźnie widać a ty ? a ty ? zamiast rozjaśnić podwórzec - zapalasz świece ,symbol odejścia , symbol , że już cię nie ma , nas nie ma .
Ej dziewczę , a gdzie masz światło - to duże na żyrandolach, gdzie masz kontakt by skończyć ciemność na zawsze , by mnie zaprosić do siebie, do słońca , do jasności ,do książek Twych ,wierszy, do Ciebie ,Twego ciepła - do tego co masz ukryte za firankami oczu Twych no może i gdzie indziej
a nie do więzienia . Więc ........ na co czekasz kiedy pod bramą już czekam , zapalaj światło szczęścia bo chcę wejść , kawę wypić i już pozostać na zawsze – otwieraj drzwi bo się wkurzę i wywalę te drzwi Twego więzienia . A potem co będzie nieważne , niechaj nikt nie przeszkadza , nie otworzymy ani okna ani telefonu nie będzie - powiemy wam do widzenia .
no nie - jaka głupia - szuka kiecki , papiloty kręci miast otwierać nawet nago bo czekam w niebo wstąpienia


 

 

Poszłam na łąki zielone
Było mi smutno
Poszłam do lasu sosnowego
Smutek wciąż tkwił we mnie
Poszłam nad wodę
Do potoku znajomego
Siadłam na brzegu
I poprosiłam
Powiedz mi wodo, która w miejscu nie stoisz
Za czym gonisz? ......................................................................

Patrzyły kwiaty patrzyły trawy jak się coś wlokło, bez celu zjawisko, szumiały mocniej i drzewa. Dawały rady , dawały otuchę przed słońcem prażącym kryły a słyszały miast dziękuję – po co , na co , nie trzeba .
Słuchały żaby , słuchały kijanki szmeru w potoku jej wody, zdumione , rozpaczą zdrętwiałe od mroku - co w słowach do wody łez kapiących płaczą . Zdziwiona i woda szeptów tych słuchając , się zlękła i szybciej dziś szemrzy. Gdzie ci Dziewczyno ze mną szukać szczęścia czy myślisz że tam hen- gdzieś w dali gdzie płynę srebrzyście - to nie ma tam żmii czy węży?
I nie łudź się panna -że są lepsze kraje, doliny, co złotem kąpiące - tu jest twa kraina, tu twe przeznaczenie ,tu szukaj wśród swoich szczęścia, co pisane i tu więc go musisz odnaleźć a potem, a potem pokaż świat twój drogi jak możesz zaprosić, i pokaż że w wierszach poezją też można świat przeżyć i też można do syta się najeść i wówczas gdy poznasz czy szczęście jest z raju, czy chce z Tobą przeżywać i trudy życia nosić , możesz z radości w mych falach we dwoje i płakać i krzyczeć i nawet się czasem kokosić. Więc głowa do góry mówię ci bom woda -niejedną tragedię widziałam - i zdać się na los szczęścia , daleka od brzegu, tylko że coś świeci czy łagodnie szemrze -wierz mi istoto zagubiona w swych myślach pokręconych, takiego szczęścia szukać to bym nie chciała.





Jestem taka zwykła
A w twych oczach piękna
Jestem taka przeciętna
A w twoich myślach czysta
Jestem z wielkim bagażem
Pod którym się czasem uginam
Ty mnie widzisz inaczej
Wyprostowaną jak trzcina ...........................................................


Zapomnieć Ciebie nie można - tego  się po  prostu  nie da.

Jesteś w myślach ,wspomnieniach często - jak  obraz pierwszego  westchnienia, kiedy  z łona matki  na świat wyjrzałaś  - ten piękny  lecz okrutny, kiedy  pierwszy  twój  głos wydałaś swym  krzykiem 

trochę może  zdziwiona  - że to  już lub może  z przekory

ot tak  trochę - jak  kobieta - od niechcenia ....

a potem - cóż było  potem  - świat szedł  jak  zwykle swoim  torem , zmieniały  się dni , miesiące ,  lata - zmieniały  się gusty, miłości,   przyzwyczajenia,

zmieniały  się lata bogatsze i  lata biedne - czasem też brakowało  chleba , a jedynie Ty  się nie zmieniałaś  w swej  radości do  życia i  ten  rys Twojej  twarzy-Twe spojrzenie ciepłe, ten  uśmiech ,

ten błysk  oczu jak błysk  złota  - człowieka  odwieczne  marzenie - tak  tych  wspaniałości  Twego  widoku

mimo  wszelkich  przeciwności  zapomnieć się nie da

i  do  końca naszych  dni w radości Twego  istnienia

i  w żalu  że nie ja jestem tym kustoszem Skarbu

żyć będzie mnie trzeba.

Nagle tak spod wody wynurzasz się ..
jestem zaskoczony Twoją obecnością
szukałem Ciebie a Ty znalazłaś mnie sama
jesteś taka... jaka? piękna...
jestem zwyczajna to tylko Twoja miłość czyni mnie piękną...
Ty jesteś moim czystym zwierciadłem, widzę siebie w Twoich spragnionych oczach... w trzepocie Twoich skrzydeł czuję...
Jesteś taka zwykła a w mych oczach piękna
jesteś taka przeciętna a w moich myślach czysta
jesteś z wielkim bagażem pod którym się czasem uginasz
ja widzę Cię  inaczej , wyprostowaną jak trzcina jesteś bardzo zmęczona
ja siłę Twą podziwiam , błąkasz się po świecie szukając miejsca swego
ja mówię , że stwarzasz siódme niebo, Ty  się na to  zżymasz
a ja mimo Twego  uporu to wiem ,ja to znam doskonale
nie ma takiego nieba bez Ciebie i na pewno bez Ciebie nie będzie go wcale

Nic ,co  ma ,,posiada wartość „nie przeskoczy  Twej  wartości.

Nic, co  jest  piękne , śliczne , cudowne nie jest  w stanie się zmierzyć z pięknością Twego wnętrza i  Twej  duszy.

Nic ,co  jest  sprawiedliwe nie dorównuje Twojej sprawiedliwości.

Nic ,co  nazywać można obrazem nim  nie jest  w porównaniu do   Twego  obrazu . Nikomu , komu chciałbym, bym  miał  powiedzieć o  uczuciu nie usłyszy  tego , bowiem  jest  ono  tylko  zarezerwowane i oddane Tobie.

Nikt, kto  by  miałby mnie skrzywdzić czymś  , nie będzie miał  tego  darowane  - Ty  masz immunitet ,

a co  ci  tam  będę kadził -  Ty  wiesz że jesteś Świętą dla mnie ubóstwianą mimo  swych  przywar





 

 

 

Ile ciosów może przyjąć jedno serce
Ile niepowodzeń, klęsk i rozczarowań
Może znieść jedna dusza
Jak dużo można unieść w jednej ręce
Jak wiele można zdziałać
Gdy na działanie nikt nie czeka..................................................


 

Odpowiedź na to dać ci mogę , co może lub nie może dusza , jednak od ciebie to zależy czy warto ronić łzy za czymś co jest już niczym i czy na pewno? - tęskni dusza .
Czy łzy , czy płacz lub skowyt serca - to nie jest złość na twe rozstanie-
że głupio kiedyś bardzo dawno zbyt szybko, bez myślenia - coś  , co było puste od zarania - nazwaliśmy z biciem serca swego,  że przyszedł kres twej samotności , że to jest właśnie cud kochania.
Potem już tylko krótka chwila , pełna uniesień i próżności -
- na moment przysłoniwszy mądrość życia
-w skutkach swych pozostawiając
niemą krzywdę jak balast w sercu, w duszy ,czy zadry ze skopanych uczuć lub i nienawiść jako rodzoną siostrę złości.
I trwa to do dziś dzień bez przerwy, coś,  co to dla nas było świętą rzeczą - jest dzisiaj tylko pustym znakiem zapytania ,bez odpowiedzi jak pieśń upiorów , jak ognik z bagien do nas lecąc - na nasza zgubę w mroku świecąc .
A my ? cóż my? szukamy nadal z płaczem serca swego swej utopii - tego co nam błysnęło kiedyś w dali ;
i idąc dziś po rozum w głowie to powiem wam u skraju życia że to co piszą o miłości to tylko chyba diabli nam nasrali.
Bo gdzie nie spojrzę dookoła - uczucie to jest tylko towar, za większe lub za mniejsze grosze -
i czy to warto jest rozpaczać gdy go dostanę jak poproszę .
I znów jak kiedyś dawno w szkole lekcje fizyki powtarzając -będziemy znów szczęśliwi chwilę
pomyślmy czy to warto nam rozpaczać nadal - że słychać nas na czwartą milę.

I tu masz rację Anna Maria, te strofy Baszki z pośród innych szczególnie podkreślając, że poszukując szczęścia swego tak jak by w zapomnieniu swej godności na siłę czegoś wciąż szukamy drzwi czasem piekła otwierając -
piekła na sercu czy na duszy , nieważne zresztą i tak boli, że dając komuś do nas dostęp - oni nie patrzą że cierpimy bowiem swą kartę rozgrywają .
I jest nieważne dla nich wszystko ,czy jest coś prawdą to co czasami zarzucają , czy nie są podłe drwiny, wrzaski co miast uśmiechu nam oddają - bo oni dla swych celów mają świętości głęboko - wiesz gdzie przecie – oni swą kartę rozgrywają.
Swą kartę upodlania drugich, zabicia tego co jest nam tak bliskie - ku czemu człowiek przecież bieży ,- takiej maleńkiej cząstki szczęścia w nadziei -by być kochanym, by kochać chciało - nadziei w którą przekornie wbrew losowi -głupek jednak wierzy.
Nazwał bym mocniej taką kartę ,lecz znów w przekorze coś zadrgało, znowu coś w duszy światłem błyska a może jednak... sen ponury ,że w naszych bliskich było na moment zapomnienie a może też im w sercu błyska –jakaś maleńka nutka szczęścia ,sympatii trochę, czy marzenia których nie mogą posiąść teraz -bo przez głupotę tak jak ślepcy ,a jest przecież prymat młodych- wpadli po szyję w ....bagno jakieś, cierpią , są wręcz bezsilni by rozbić marazm, by się obudzić, aby wyłamać drzwi więzienia.
Więc nam oddają swą frustrację , szydząc , plugawe grosze licząc w kabzie, wyzwiska śląc w swej niemocy, ślepą nienawiść na widok szczęścia drugich, gdzie pycha pcha ich coraz głębiej i dalej w drogę już bez odwrotu - w mrok nocy .
I cóż że z tego, że lico dzisiaj przypudrujesz -chcąc tak jak kiedyś by było nadal cudne, mądre - czas robi na nim również znaki a na nim znaki nienawiści , które do grobu tylko pchają a potem? – a potem pamięć również mija -
I jest to motto wiersza mego - gdy idziesz pośród płyt nagrobnych , gdzie kwiaty, świece jak wspominki radość wieszczą ku pamięci - lecz jedna płyta pusta - bez kwiatów, świeczek .. podchodzisz bliżej , czytasz napis a na nim Twoje epitafium – obchodźcie miejsce te daleko tu leży bydle, leży żmija.

Wskażę ci  przesłanie z mych myśli ale podniosę również celne twoje słowo egoizm:
będąc na przekór wszystkiemu szanowna komentatorko, szukając wiecznie zwady, robiąc wszystkim dookoła awantury czy coś pozostawisz na potem by Cię wspominano?
rozwalając swój dom, czyjś dom , czyjeś marzenia, radości itd itd, kto cię odprowadzi ze łzami na cmentarz, kto ci zapali znicz pamięci? ,kto cię odwiedzi? a jeśli nawet to jakiego epitafium się możesz spodziewać ? ano takiego na jaki zasłużyliśmy sobie - więc .......i nawiąże to do celnie wskazanego słowa egoizm czy nie jest przesłanką niszczenia się wzajemnie, niszczenia naszych marzeń, pragnień, nabijaj więc kabzę groszami, świecidełkami, ciuchami bez przerwy aż ci pęknie i co z tego skoro tam po drugiej stronie nie ma banku, nie ma plaży aby się pokazać i co z tego że masz. Masz ale tylko kasę , nie masz za to nic więcej , nic więcej , masz egoizm , że kasa przesłoniła ci te treści dla jakich się żyje, dla jakich się kocha i dla jakich się jest kochanym a potem
jest się naprawdę w pamięci i nie masz na płycie napisu omijacie mnie z daleka czy też,  jakie życie taka pamięć...




Ja tak nie chcę
ja nie rozumiem
dlaczego
ja się nie zgadzam
i takie to moje wołanie
a los się uśmiecha
przekornie
i na tacy inne mi
podaje przesłanie.................................................... 


Aż mnie teraz coś zatkało (jak se czytam  pod tym wierszem wasze myśli )
i że przyszła dzisiaj chwila aby sobie ponarzekać
i na los nasz zwalać winę,  że dlatego czekasz , żądasz aby dostać niespodzianki - tak z niechcenia bo żeś Pani
zawsze słodka ,zawsze dobra ,niczym-
nigdy i nikogo nie opluje i nie zrani - jakbym słyszał swą sąsiadkę -
co to od lat ze dwadzieścia parę
krzyczy wszystkim w okolicy że swojemu to nie daje.
Ciągle wrzeszczy , ciągle łaje  no bo ona jest kobieta i w dodatku żona przecie
i za karę że chłop jurny do sąsiadki czasem chadza,  to za karę ona jemu ciągle wrzeszczy i nie daje. Toż przy takiej jędzy przecie nikt by nie wytrzymał wcale
i dlatego chłop po pracy woli  kawkę pić z sąsiadką,  no bo ona ładnie daje -
w filiżankach , na stoliku, pełno kwiatów dookoła
i cichutka jest muzyczka i wulgarnie nikt nie woła.
Czasem ciasto jakieś wpadnie, czy kremówka poświęcona , toż to w takiej atmosferze siedzieć można i do rana. I nie słuchać wrzasków krzyków tylko po to , aby jakiejś durnej babie która tylko z faktu żony
pruje się na całe miasto że ten świat jest porażony,
że ma krzywdę ,że nie kocha, że i za rogiem obserwuje
czy ten piękniś jej wybrany już się poddał i czy szlocha i do domu pedałuje.
A gdy stwierdzi że intryga swoje cele osiągnęła,  wtedy pyska nie zamyka no bo po to za mąż wyszła i głupiego chłopa wzięła.
I jak miłe Panie moje - popatrzycie wokół siebie
i spojrzycie w lustro swoje -może siebie tam ujrzycie może przeznaczenie swoje.
Wiec nie dziwcie się że los tylko już nielicznym da paterę w srebrnym płacie dając radość,  daje po kryjomu bo majątkiem szastać może ale obcym a nie swym majątkiem a tym bardziej swego domu.
I dlatego drogie Panie jakiem chłop jest od początku
radę daję wam po cichu -chcesz mieć w domu przyjaciela - wczytaj się w treści mego wątku.
Gwarantuje wtedy wszystkim ,że już nigdy nie będziecie czasu swego marnotrawić,  kiedy będzie radość wspólna ,kiedy się będziecie bawić
hihihi miłego Wam Panie życzę na paterze podany .

Czy to tylko pobożne życzenia kochać i być kochaną patrząc w lustro się pytasz swojego spojrzenia ? - by stać człowiekiem radosnym i tkliwym , kochać być kochaną i być również życzliwym?
Nie Moja gwiazdo - to o czym dziś marzysz - to realne wartości tylko nie możesz siedzieć przy piecu nacierać nogi po złych butach czy grzać swoje kości .
Musisz iść w ludzi , brać świat taki jaki jest i jaki istnieje, być wesoła tak wewnątrz jak i na zewnątrz bo po nocy szalonej to już poranek dnieje a Ty miast jego witać z radosna miną u boku swego chłopaka czy nie witasz go przypadkiem zmęczona i zaspana.
Wiec jak chcesz szczęście znaleźć kiedy go przesypiasz?  czy będzie na Ciebie czekało ? czy znów zajrzy w twój okienny witraż ? zapewne nie - bo by cię o....
Więc nie czekaj,  nie biadol idź w świat, w tany jego co wiatrem ci grają ochoczo radosne dzwony wiosny i kwiatów na łące zapachy nęcące a wśród nich śpiewy bąka czy skowronka a może znajdziesz kogoś szukającego również swego szczęścia zagubionego chwata i pójdziecie razem ramię w ramię do Twojego świata .
- czego serdecznie życzę nucąc za Aliwą
„W moich snach bawię się z Motylami,
Ty jesteś w moich snach .
Przywołuję sny szukając naszych motyli.
Dla ciebie znajdę polanę.
Na ciebie czeka miejsce, gdzie nikt nas nie znajdzie.
Czujesz, jak w cudownym wirze tańczących motyli,
splatają się nasze dłonie, delikatny dotyk twych dłoni.
Zapraszają nas do swojego tańca.
Widzisz, te barwy?”



Ręce jeszcze sporo udźwignąć mogą
Nie odrzucę więc żadnego daru
Daj mi losie dużo codziennych kłopotów
Przyjmę je bez zbędnego żalu
Znaczyć to będzie moje życie
W którym zostało trochę do zrobienia..........................................

Dlaczego  dopiero świat nam widzi się piękniejszy

Dlaczego  dopiero -kiedy  wszystko  nam już przeszło

Dlaczego   dostrzegamy  dopiero dziś tych, co  obok  nas też byli

Co  nam  chcieli  powiedzieć co  miłego a może i ...

A nam brakło czasu dla nich , by  przystanąć , uśmiechnąć się

Powiedzieć słowa dwa , które  dziś dopiero  rozumiemy

Gdy  obok nas  wokół  pustka się uśmiecha

I w jej szyderczym śmiechu  serca nowego  poszukujemy

                   Dlaczego  dopiero, gdy  już włosy siwizna przykrywa

Spostrzegamy, że już jest prawie wszystko wnet za nami

Pytamy  się dlaczego  to  tak  szybko  minęło

Gdzie są oni  czy też one co czekały nadaremnie pod drzwiami

Gdzie byliśmy  przez te dni, że nam wszystko  uciekło

I gdzie nasz błąd?  niejeden krzykiem zada to pytanie

W próżność i w ciszę,  bo  nikt go  nie usłyszy



Zapukałeś wieczorem do mych drzwi

Nie wiem czy na ciebie czekałam

Już nie czekałam

Nie wiedziałam czy otworzyć drzwi

Już nic nie wiedziałam

Było dobrze, spokojnie, bez marzeń

Pogrzebałam je we śnie na zawsze

Zapukałeś niespodziewanie

Ty tak robisz, nieoczekiwanie, no właśnie...................................... 

 

 

 

 


masz w odpowiedzi:
Gorycz
Zapukałem w Twoje drzwi, bo były za nim me marzenia.
Zapukałem bo za nimi był dom, spokój , coś czego szukałem - przez całe podarte życie - gdzie będę się czuł bezpiecznie,
wracał doń radośnie - prostą drogą bez błądzenia .
Tak - to były marzenia – lecz na cóż te pukanie-
godzina, dwie cała doba , nikt nie otwiera-
nikt w progu dla mnie dziś nie stanie ?-
i wiem bo Cię słyszę że jesteś za drzwiami – ale jesteś cholera.
No trudno los się na mnie zawziął ,
czy też tak mną kieruje bo w uczuciach tonę, że te kwiaty w tym koszu przyniesione - dam pierwszej napotkanej na ulicy
a nie tej co wybrałem za przyjaciela swego, za kochankę czy żonę .
Taki drobny wydatek dla Ciebie -
Twej przyjemności dwa kartonowe pudła ,
a w nich same róże - lepiej gdybym wiedział to wcześniej
tę dzisiejszą burzę - wydał bym tę kasę na wódkę niż na Twoje złości.
Na twe dąsania wieczne ,migreny , twe fochy – popatrz durna kobieto - masz mnie jako chłopa , masz dom spokojny ,
masz wszystko co posiadam - otwieraj w końcu te drzwi na łańcuch zamknięte
- bo pójdę naprzeciwko tam może znajdę swe miejsce, swój dom o którym marzę u tej co jej nie cierpisz bo ładna , u kogo? Pytasz głupio jeszcze ?
u Zochy .  Co za zaraza ,cholera - dzisiaj ją znów spotkała
- miała iść przecież do fryzjera -czy była ? czy znów cały dzionek stracony ,
i obiadu nie będzie - bo spała.
Otwieraj Baszka- otwieraj bo dość Twych już lamentów
- otwieraj bo zrobię użytek z buta -cierpliwość się przelała nie będzie alimentów.
Wejdę do dom na siłę i nic mnie nie powstrzyma
- ani twe zapłakane oczy ani rozmazana czernidłem z oczu.......
Boże strach sobie wyobrazić wtedy - jak wygląda
jej mina.  Bo powiem wam uczciwie , że
serce odejść nie pozwala i mimo że .. no cóż
- toż to jest kobieta wiec zacznę od nowa i przy kim
swe miejsce znajdę poczekam
los o tym decyduje lub losy niech ciągną
która będzie pierwsza od drugiej
i będzie gotowa.




Kiedy myślę o tobie
Jawisz mi się jako dal
Kiedy uśmiecham się do ciebie
Troszeczkę w sercu żal
Że uśmiechu mego nie widzisz
A przecież on dla ciebie

Tylko przeznaczony ...............................................................


Znów mnie czarujesz dziewczyno z dali,
uśmiechem twarzy mnie dajesz nadzieję, jam prosty chłopak wolę od miasta miast twych chodników te swoje kwiatem pachnące knieje
z nich me spojrzenie ,zmrużone oczy - patrzą w twe lico z pytania znakiem
czy gdy już starcem się stanę młodym też twe wołanie wiatr mi przywieje?
I też mi będziesz śpiewać swe strofy, że serce, dusza chciałaby raju
I czy na pewno ja muszę dla Ciebie porzucać swe lasy i wodne progi
bo mi wciąż wietrzyk z dalekiej krainy
zawodzi smętnie nie wierz że babom - bo to jak zwykle jest baju baju 
Popatrz w swą przeszłość chłopie nie młody –
ile to razy dostałeś po grzbiecie i tylko dlatego,
że gdzieś tam w ruczaju nimfa czy bóstwo - bo tego nie wiecie,
na piękne chóry cię nabierała - co było potem? - nie ważne dzisiaj –
zamiast za piwo płacę na dziecię .
Dziś nowa nimfa o sercu plecie  i jak bumerang temat powraca
i myśli starca u schyłku życia czy to sielanka będzie we dwoje
czy tez jak dawniej wyzwiska w domu i ciężka praca.
A może jednak , może spróbuję – z oczu jej przecie dobroć przemawia –
a co mi zresztą raz przecie się żyje – dotychczas miałem dwie głupie kury a teraz za żonę  wezmę  se pawia.

Ślepi w sercu , ślepi w duszy - wierszy nie czytają - oni dogorywają

no i spanie mam dziś z głowy tak se myślę nad tym grzechem, nad owocem zakazanym czy go zacząć od początku czy zacząć od końca a jeśli tak to od której połowy.
I pewnie się zdziwisz skąd tu na tym blogu jest takie pytanie -toż ono proste w istocie bo chodzi o motor szczęścia zwany sercem - wczoraj nic nie było , dziś coś się ruszyło , jutro w nim iskry pójdą jak długo to będzie trwało- kto ci na to odpowie? jak długo ? aż ci sił nie starczy - wtedy motor stanie
Więc szanujmy swe motory i kochajmy szczerze bo co kochać przestaniesz to Stwórca ci zabierze i zostaniesz sama lub sam jak ten patyk suchy i świat ci na pomoc nie przyjdzie już więcej na Twe uczucia puste pozostanie głuchy .


 

 

 

Miałam szczęście w życiu
Wielkie, niespotykane
Bo przeżyłam dwie miłości
I miałam tylko dla siebie
Dwa serca kochane .......................................................


Pamiętasz ? tę chwilę w którym gwiazdy nasze zamieniły się w słońca?
A wulkan otwierał drzwi na rozcież? aby za chwilę , za moment, już..
Pamiętasz? kiedy cisza serc była muzyką wspomnień z przeszłości?
a w duszach naszych grały surmy niebiańskie pieśń nowej rapsodii życia - czy już zmarło?
Pamiętasz kolor moich oczu skryty za zasłoną zapachu Twoich włosów
Drżenie strun życia pod dotknięciem twego głosu czy aksamitu ciała ?
Pamiętasz płynące wśród chmur chorały aniołów radości ?,
szelest wiatru w okiennicach , śpiew pszczół pośród kwiatów ? A czy pamiętasz zapach tych kinowych foteli? Czy smak tej sałatki z mojej łyżki ? Czy pamiętasz te oczy na nas patrzące z lustra na przeciwko ?- radosne oczy – a dziś?  Czas przeszedł nieubłagalnie jak chwila, zmienił świat na inny gorszy
czy zmienił też i nas na swą podobiznę? –czy zmienił nasze oczy? nasz świat?
świat naszych serc i dusz ? spełnianych marzeń ? ten wulkan czy nadal żyje ?
Czas przeszedł nieubłagalnie ,wiatry rozwiewały nasze wonie
Czas ze złości że mija znów nam siwizną pobielił skronie a pamięć?
Tych słów co przyjaźń zrodziła i trwa na przekór złemu czy też?
- bo jedynie strumyk w leśnych górskich brzegach
tak samo szepcze radośnie naszą muzykę jak wówczas.....
i pstrągi do siebie szepczą stare bajki że wtedy...
czy je pamiętasz jeszcze?
Już doba minęła ,kiedym oczyma zwiedzał  świat mych  cudów, mych marzeń kiedy  mogłem  się nawdychać

obrazem twej  twarzy. Stwórca jest  jednak  na niebie

co  przyznaję ze wstydem  kiedym w swej  krnąbrności

nie wierzył  w modlitwy do nieba, mimo  że wielokrotnie

podtrzymując mnie na duchu  - cichutko,  cichutko -

mówiłaś do  mnie -  poczekaj na lepsze, ufaj  mnie jak  ufam Tobie

krzyczeć , szaleć, rozpaczać z rozłąki naprawdę nie trzeba.

Jestem dziś szczęśliwy  choć nie ma ciebie przy  mnie

znaczy  się fizycznie- jednak  czuję przez skórę

jak mi  ślesz swe dobre słowa i  uśmiechy  wesołe

w twych  ślepiach mi  drogich- w nich  ogniki  liczne .

wiec buziaki  przyjacielu , śpij  spokojnie dziewczyno,

wracaj  mi  do świata , jeszcze są przed tobą cudne, piękne lata

 




 

 



2018r.


 





 

 

Stronę odwiedziło 162415 odwiedzających.
 
Zapraszam
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja