|
Teksty zapożyczone

Liczyłam moje lata i odkryłam, że mam mniej czasu na życie od teraz do przodu, niż czasu jaki przeżyłam do tej pory …
Czuję się jak dziecko, które wygrało paczkę cukierków: pierwszy z nich zjadło z przyjemnością, ale gdy zobaczyło, że jest ich niewiele, zaczęło delektować się nimi głęboko.
Nie mam już czasu na niekończące się spotkania, gdzie omawiane są statuty, zasady, procedury i regulacje wewnętrzne, wiedząc, że nic nie zostanie osiągnięte.
Nie mam czasu na znoszenie absurdalnych ludzi, którzy pomimo swojego wieku wciąż nie dorośli.
Nie mam już czasu, aby walczyć z przeciętnością.
Nie chcę być na spotkaniach gdzie paradują ludzie napompowani ego.
Nie toleruję manipulantów i oportunistów.
Przeszkadzają mi zazdrośni, którzy próbują zdyskredytować najbardziej zdolnych, dla wykorzystania ich miejsc, talentów i osiągnięć.
Ludzie nie dyskutują na temat treści, tylko tytułów. Mój czas jest krótki, aby dyskutować o tytułach.
Tak, moja dusza się spieszy …
Spieszę się do życia z intensywnością, którą może dać tylko dojrzałość.
Staram się nie marnować żadnych cukierków, które mi pozostały. Jestem pewna, że będą bardziej pyszne niż te, które już jadłam.
Chcę żyć obok ludzi bardzo ludzkich.
Którzy umieją się śmiać ze swoich błędów.
Którzy nie są nadęci swoimi triumfami.
Którzy nie uciekają, od swoich obowiązków.
Którzy bronią godności ludzkiej.
I chcą po prostu chodzić po stronie prawdy i uczciwości.
Istotne jest to, co czyni życie wartościowym.
Chcę otoczyć się ludźmi, którzy wiedzą, jak dotknąć serc innych
Ludźmi, którzy przez ciężkie ciosy nauczyli się wzrastać poprzez delikatne dotknięcia duszy.
Mamy dwa życia, a drugie zaczyna się, gdy zdajesz sobie sprawę, że masz tylko jedno.
fragmenty wiersza Mario de Andrade- poety, pisarza, eseisty...
Cytowane fragmenty pochodzą z książki "Dzień dobry, jestem z kobry" Marii Czubaszek, którą wydało Czerwone i Czarne
Jak zakochać się w alkoholiku, nie przyjaźnić się z kobietami i stracić wiarę w Boga - antyporadnik Marii Czubaszek
Pij kawę (minimum 12 dziennie), pal papierosy (dużo), nie łącz alkoholu z jedzeniem - te i inne antyporady polecała w swojej książce Maria Czubaszek. Ona wedle tych reguł żyła i taką - dowcipną, przewrotną i zawsze trafiającą w sedno, chcemy ją zapamiętać.
Jak pić wódkę najbardziej niezdrowo
Po prostu nie należy łączyć jedzenia i picia. Jeśli coś jem, to nie piję nawet pół kieliszka. A gdy piję, to nie zjadam nawet okruszka. Nauczył mnie tego Janusz Minkiewicz. Miałam dwadzieścia lat, gdy go poznałam, i od tamtego czasu nigdy nie miałam kaca. W Warszawie Minkiewicz zwany "Minio". Miał swój stolik w SPATiF-ie, gdzie wpadał po południu na obiad. Nie pił wtedy nawet kropli alkoholu. A wieczorem, koło dziewiątej, przychodził się napić. I pił potworne ilości czystej wódki. Kelner przynosił mu na talerzyku skórkę chleba. On od czasu do czasu ten chleb wąchał, i pił dalej. Czasem przez całą noc. Nigdy w życiu nie wypiłam tyle wódki, co wtedy. Chyba tylko siłą woli trzymałam się pionowo, bo by mi było wstyd, gdybym spadła z krzesła. Potem się zastanawiałam, jak to w ogóle było możliwe, bo on pił straszne ilości alkoholu. A ja wtedy chciałam mu zaimponować, więc piłam równo z nim. Potem odwiózł mnie taksówką do domu. W ogóle tego nie pamiętam, ale podobno pożegnałam się z nim grzecznie, a jak tylko taksówka odjechała, to wczołgałam się do domu na czworakach i w sukience padłam na łóżko. Następnego dnia było wspaniale! Obudziłam się bez kaca, z poczuciem lekkości. A gdy Minkiewicz zadzwonił, żeby sprawdzić, czy żyję, był mocno zdziwiony, że tak dobrze się trzymam. Przeszłam ten egzamin i potem wielokrotnie byłam jego ulubionym kompanem.
Jak nie prowadzić się zdrowo i pracowicie
Już tak mam, że jak widzę coś zdrowego, to mnie od razu odrzuca. Nie znoszę ekologicznego jedzenia. Jak jestem głodna o drugiej nad ranem, to sobie zrobię parówki. Palę papierosy. Śpię na siedząco w fotelu. Nie wyjeżdżam na wakacje. Nie znoszę wsi ani pieszych wędrówek.Zawsze wolałam takich ludzi, co to właściwie przychodzi im wszystko łatwo, nie wiadomo skąd. Kiedyś ktoś mnie spytał, czy bardziej cenię ludzi mniej zdolnych, ale takich pracowitych, co to do wszystkiego doszli swoją ciężką pracą, czy po prostu zdolnych leni? Chyba jasne, że wolę leniwych niż pracusiów.
Przez sport do kalectwa
Od dziecka nie znosiłam nawet chodzić. Uważam, że kobieta ma nogi nie do chodzenia, tylko żeby były ładne i się podobały. Ja najchętniej w ogóle bym tylko siedziała i była wożona. Może być taki samochód najnowszej generacji, co to go nie trzeba w ogóle prowadzić, czyli ja sobie mogę siedzieć i czytać, co chcę, a auto niech mnie wiezie. Brzydzą mnie wszelkie ćwiczenia fizyczne. Jeśliby choć raz spróbował się przebiec po Warszawie, to wymyśliłby hasło "Przez sport do kalectwa". Co chwilę słyszymy o kimś, kto sobie tak zdrowo biegał, a potem padł i umarł w wieku trzydziestu lat, bo sobie nie robił badań i myślał, że od tego biegania to jest zdrowy jak ryba. Natomiast, żeby ktoś siedział w fotelu i sobie coś złamał, to nie słyszałam. Siedząc w fotelu, można najwyżej zasnąć. A niechbym nawet i tak umarła, w fotelu na siedząco, to chyba bym tak wolała, niż sobie coś złamać i nie móc się ruszać.
Jeśli dieta, to najlepsza parówkowa
Jest taki marny dowcip:
- Jestem na diecie dwa tygodnie.
- Tak? I ile straciłaś?
- Czternaście dni.
Raz w życiu byłam na diecie. Właśnie przez dwa tygodnie. A to wszystko przez to, że chciałam być taka jak Gina Lollobrigida. Ona miała naprawdę świetną figurę, a szczególnie mi się podobało jej wcięcie w talii. Nigdy jeść nie lubiłam, więc pójście na dietę nie było aż takim wielkim wyrzeczeniem. Przez dwa tygodnie tylko piłam wodę i jadłam marchewkę. Nawet trochę schudłam, ale do Lollobrigidy nie zrobiłam się podobna ani trochę, co mnie raz na całe życie zniechęciło do wszelkich diet. Od lat jem właściwie wciąż to samo - parówki. Bez żadnych dodatków, bo te wszystkie ketchupy i musztardy to mnie tylko brzydzą. Także bez chleba, bo nie lubię. Robię się głodna tak jakoś około drugiej nad ranem. Wtedy wyciągam z zamrażalnika parówki, rozmrażam je, gotuję, a potem zjadam i idę spać.
Jak przez papierosy nie przyjąć oferty pracy?
Palenie jest dla mnie ważne. Kilka propozycji pracy odrzuciłam właśnie dlatego, że nie dałoby się tego pogodzić z moim ulubionym nałogiem. Spotkałam się parę lat temu z Małgorzatą Domagalik, która bardzo mnie namawiała, żebym pisała do magazynu "Pani", a którego nie ukrywam - nie czytałam, bo ja takich babskich rzeczy nie lubię. Chciała, żebym coś do jej pisma robiła, ale nie było to nic konkretnego. Najpierw zaproponowała coś w rodzaju recenzji. Coś o filmach, o teatrze. Ja jej wtedy szczerze powiedziałam, że ze względu na swój nałóg nie jestem kinomanką. Bardziej już bym do teatru chodziła, tym bardziej że pracując wtedy z wieloma aktorami, mając takie znajomości, byłam zapraszana na właściwie wszystkie najlepsze premiery. Ale odkąd teraz w teatrze nawet w przerwie nie można zapalić we foyer, to przestałam tam chodzić. Dla mnie większą przyjemnością jest palenie papierosa w domu niż bycie w teatrze na premierze. Z pisania recenzji nic więc nie wyszło. Teraz często jeżdżę na spotkania autorskie i wszędzie, gdzie można, latam samolotem. Bo to najszybszy sposób podróżowania i najkrótsza przerwa pomiędzy jednym papierosem a drugim. Bo odkąd w pociągach wprowadzono zakaz palenia, każda podróż to dla mnie męka. Na spotkaniach zawsze proszę o przerwy na papierosa, a czasem, jak ludzie już o mnie coś wiedzą, to pozwalają mi zapalić. Jak przyjeżdżam, to na sali czekają już na mnie fotel i popielniczka.
Jak serdecznie nie znosić starości
Gdy mówię wprost o tym, że już jestem stara, to ludzie nie wiedzą, jak mają zareagować. Ja nie widzę powodu, żebym miała to ukrywać, udawać dzidzię-piernik. Przecież mam siedemdziesiąt sześć lat i to po mnie widać. Kiedy to mówię, to - nawet jak się ktoś ze mną zgadza - najczęściej słyszę, że najważniejsze jest to, jak kto się czuje, że należy być młodym duchem, że bywają ludzie, którzy są wiecznie młodzi A ja na to mówię: "Gówno prawda!". A jeśli mówimy o starości, to sprawa jest oczywiście względna. Kiedyś, jeśli kobieta miała trzydzieści lat, to już była starość - i szykowała się, by pójść do piachu. A teraz to dopiero w tym wieku zastanawia się, co zrobić ze swoim życiem. Jeśli chodzi o starość, to wiek kobiet i mężczyzn się zbliżył. Mniej więcej około siedemdziesiątego piątego roku życia przeciętnie zdrowy człowiek, w dobrej formie, zaczyna się gwałtownie starzeć. Organizm jest już po prostu zużyty. Ja to już mocno czuję i dlatego wcale nie marzę o tym, żeby długo żyć. Ale nie mówię tego na głos, bo mój mąż, gdy to słyszy, bardzo się denerwuje. Podejrzewam, że Karolak chciałby żyć wiecznie. Ja nie mam takich ambicji...
Jak spędzić urlop w Kazimierzu i nic nie zobaczyć
Zacznijmy od tego, że ja prawie nigdzie nie ruszam się z Warszawy. A o żadnych wczasach, leżeniu na plaży czy wędrówkach po górach to w ogóle nie ma mowy. Jeżeli już naprawdę muszę wyjechać, to musi być blisko i na krótko. Najlepiej do Kazimierza nad Wisłą. W Kazimierzu, w Domu Prasy, jest naprawdę fajne towarzystwo i ten urlop da się całkiem ciekawie spędzić. Marek Piwowski - mój kolega ze studiów - wpadał tam zawsze z jakąś dobrą panienką. Było z kim pogadać i się napić. Sam budynek stał nieco na uboczu, za miastem, na wzgórzu. Na miejscu był barek, bardzo dobrze zaopatrzony. Można tam było siedzieć przez cały dzień. A potem jeszcze brało się butelkę do pokoju. I tak siedzieliśmy z całym towarzystwem w barku, a wieczorami wędrowaliśmy od pokoju do pokoju. Przez cały tydzień! Więc prawda jest taka, że choć byłam w Kazimierzu kilka razy, to w ogóle tego miasta nie znam. Choć bardzo mi się tam podoba.
Jak się zakochać w alkoholiku
Znielubiłam wódkę, kiedy poznałam Karolaka. Nie od razu zorientowałam się, że on jest alkoholikiem, bo przedtem bezpośrednio nie miałam z tym problemem do czynienia. Choć pracowałam wyłącznie z kolegami, wśród których było sporo alkoholików - Adam Kreczmar, Jonasz Kofta czy Jacek Janczarski, to byli ludzie na poziomie. Imponowali mi. Chodziliśmy razem do SPATiF-u. Sporo się piło. Ale wtedy wszyscy pili, więc to nie był jakiś ewenement. Najpierw, naiwna, próbowałam męża sama uratować. Gdy miał kace giganty, to latałam mu po piwo. Gdy mówił, że już nigdy nie sięgnie po kieliszek, wierzyłam. Ale żeby Karolak przestał pić, musiało się stać coś, co by nim wstrząsnęło. Wyprowadziłam się z domu. Musiałam się na to zdecydować, bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, to wkrótce złapię nóż i go zabiję. Ja nie jestem sentymentalna. Po prostu nie widziałam już żadnego innego sposobu. Jeszcze raz zobaczyłabym go nachlanego i wtedy bym go zadźgała. Nie zrobiłam tego - nie dlatego, że było mi go szkoda, tylko wiedziałam, że jeśli go zadźgam, to pójdę do więzienia. A tego bardzo nie chciałam. I udało się. Karolak już dwadzieścia lat nie pije. Chociaż jeszcze przez parę lat nie wierzyłam w to, że mu się udało i byłam gotowa w razie czego odejść. Już nie zabić, ale po prostu odejść, skończyć to małżeństwo.
Jak stracić wiarę w Boga
Ja w ogóle nie wierzę w Boga. Zdałam sobie z tego sprawę, chyba jak miałam jakieś siedem czy osiem lat. Chodziłam wtedy przez dwa tygodnie intensywnie do kościoła, bo bardzo mi się spodobał taki chłopak, który służył do mszy. Miał pewno z osiem lat, tak jak i ja. Ale mimo moich wysiłków w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, więc się zniechęciłam. I tak się skończyła moja przygoda z Kościołem.
Jak się nie przyjaźnić z kobietami
Mnie nigdy do kobiet nie ciągnęło. I nie mam tu na myśli jakichś lesbijskich skłonności, tylko w ogóle. Nigdy żadnej przyjaciółki nie miałam, bo zawsze od kobiet mnie odrzucało. Nawet w szkole nie miałam żadnej koleżanki. Jeżeli już, to z chłopakami bardziej się kumplowałam. Baby zawsze mnie strasznie denerwowały. I zresztą do tej pory mnie denerwują. Jest bardzo mało kobiet, które lubię. W drugą stronę też to działa. Kobiety często mnie nie znoszą. Większość kobiet - niestety - nawet jeśli na początku się pilnuje, to potem tak czy inaczej zejdzie na temat swojego dziecka: jakie to ono genialne, jak się wspaniale mu pieluchy zmienia albo jakie akurat to dziecko ma kłopoty. Nawet jeśli jakoś trzymają się w ryzach jako matki, to puszczają im hamulce, gdy rodzą się wnuki. I zaraz korzystają z każdej okazji, żeby wyciągnąć zdjęcie wnusia srającego na nocniczku albo łażącego gdzieś w pieluszce czy na golaska A mnie to w ogóle nie interesuje. Po prostu zero! Uważam, że dziecko ma swoich rodziców i to ich musi oczywiście interesować, ale absorbować kłopotami swojego dziecka innych dorosłych ludzi to jest wręcz w złym tonie.
Jak przeżyć 12 kaw dziennie?
Kawę zawsze lubiłam. Nie powiem, że od dziecka, ani że wyssałam ją z mlekiem matki, bo mama nie piła kawy, więc nie mogłam jej wyssać z piersi, ale faktem jest, że wcześnie zaczęłam pić kawę i bardzo ją polubiłam. Zresztą nie mam wyjścia. Coś przecież muszę pić. Słodkich soków nie cierpię, a za wodą, która jest z pewnością bardzo zdrowa, nie przepadam. Kiedyś próbowałam wypić dwa litry w ciągu dnia, tak jak to zalecają lekarze. Udało mi się tylko litr i się poddałam. Za to mogę wypić 10-12 kaw. Zwłaszcza odkąd można już w Polsce kupić kawę rozpuszczalną. Kawa nie jest mi potrzebna po to, żeby się jakoś ożywić, bo ja się budzę sama o szóstej rano bez budzika. Może dlatego, że w ogóle mało śpię, do czterech-pięciu godzin, nie dłużej. Od kiedy jestem dorosła, też budzę się koło szóstej i na ogół, jeżeli mam coś do napisania, robię to rano, żeby odwalić jak najszybciej i żeby później już był spokój. No i spokojnie wypijam sobie pierwszych kilka kaw. A potem kolejne. Zawsze z mlekiem, bo tak mi smakuje.
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
Opublikowany 26 października 2017 przez Bagatele i Bibeloty
Cukierek albo psikus, czyli po co nam Halloween?
Lampiony z dyni z wydrążonymi diabolicznymi oczami i wyszczerzonymi uśmiechami. Latające nietoperze. Pajęczyny i gumowe pająki. Kościotrupy. Trumny. Miotły. Mumie. Czarownice. Mnóstwo świeczek. Pełno słodkości. Dobra muzyka. I mnóstwo zabawy. A z czym Wam kojarzy się Halloween? Bo ten zwyczaj ma tyle samo zwolenników, co przeciwników.
# Halloween to czas porozumiewania się z siłami duchowymi i oddawania czci pogańskim bożkom. Tańczenie w przebraniu to próba kontaktu z zaświatami, a lampion z dyni, to nic innego jak dusze uwięzione w ognikach. WOW! Serio? Chylę czoła, bo trzeba mieć niezłą wyobraźnię, żeby dojść do takiego wniosku.
# Halloween to brak szacunku dla zmarłych. Naprawdę? Na jakiej zasadzie? Dawniej w święto zmarłych zapalano ogniska i urządzano uczty ku ich czci, bo wierzono, że w ten sposób nie będą marznąć i głodować w zaświatach. Dziś ludzie organizują imprezy, spotykają się, rozmawiają, śmieją, bawią, przebierają. Po prostu żyją i celebrują to życie, które mają. A kolejnego dnia jadą na cmentarz zapalić świeczkę dla najbliższych i szepnąć im dwa słowa. Polskie Święto Zmarłych to piękny zwyczaj, a widok cmentarza z grobami iskrzącymi się od zniczy co roku mnie wzrusza. Szkoda tylko, że tak wielu ludzi przypomina sobie o nieżyjących tylko w tym okresie. Przebierając się za wampirka i wypijając dwa piwa nie bezcześci się pamięci o zmarłych bliskich, tylko pokazuje im, że potrafi się bawić i cieszyć tymi drobnymi przyjemnościami.
# Halloween kojarzy się z pogańskimi i szatańskimi symbolami. A to ciekawe. Bo na przykład taka tradycja ubierania choinki bożonarodzeniowej ma swoje korzenie w wierzeniach pogańskich. Wtedy wierzono, że ubrane drzewko zapewni dostatek, zdrowie i bezpieczeństwo. Czy mi się wydaje, czy akceptowane są tylko „wygodne” zwyczaje?
# Halloween to grzeszny obyczaj, bo w Biblii wyraźnie napisali, że nie będzie nikt uprawiał wróżb, czarów i przepowiedni. Ojej, w takim razie prognoza pogody również jest dziełem szatana i nie wolno w nią wierzyć! Toż to przepowiednia z kosmosu!
# Halloween to nie tylko zabawa. To demoniczne obrzędy, które mogą głęboko wpływać na psychikę człowieka i konieczna może być pomoc egzorcysty. Ja bym się poważnie zastanowiła, czy niektóre obrzędy zapisane w świętych księgach religijnych są całkowicie normalne…
# Halloween to zło, które przyszło do nas od dzikusów z Ameryki! Chwila, moment. A słyszał ktoś o Dziadach?! Czyli słowiańskim obrządku zadusznym, podczas którego prowokowało się kontakt z duszami bliskich. Albo o meksykańskim czy chińskim Święcie Duchów? Nie wszystko co ZŁE pochodzi z USA. Wystarczy trochę poczytać w tym temacie, żeby zrozumieć, że w tych wszystkich obrządkach mieliśmy bardziej nawalone w mózgownicach, niż sami Marsjanie. A z tych wszystkich historii ZABAWA Halloween ma najłagodniejszy wymiar.
# Halloween to popychanie dziecku ku złu. Ha! Przekonywanie, że to mącenie dzieciom w głowach to głupota. Dziecko nie stanie się antychrystem przebierając się za czarownicę w czarnej sukience z wysokim kapeluszem i jedząc cukierki. Bo idąc tym tokiem myślenia, podczas topienia marzanny może się w nim obudzić instynkt mordercy, a podczas kontaktu ze Świętym Mikołajem w centrum handlowym może już kompletnie postradać rozum! Wyczuwam tu sporą dawkę hipokryzji. Zabrania się dzieciom przebierania w „mroczne” stroje, ale z drugiej strony akceptuje przekazywanie im innych potworności – uczy się o tym, że zabijanie biednej owieczki i składanie z niej ofiary jest czymś dobrym, że ojciec poświęcił syna i patrzył jak ten znosi potworne katusze i w końcu umiera, a w niebie mieszkają latające istoty z migoczącym kółkiem na głowie. Gdzie tu logika? Gdzie konsekwencja?
Nie podoba mi się, gdy ktoś komuś cokolwiek narzuca. „Masz postępować tak ,jak ja”. „Masz wierzyć w to, co ja”. Nie, nie, nie. Każdy człowiek jest wolny i może postępować zgodnie z własnymi wartościami, tak długo, jak nie szkodzi drugiej osobie.
Przeciwnicy wrzucają Halloween do tego samego worka, co inne pogańskie zachcianki. Wierzcie lub nie, ale podczas Halloween nikt nie biega nago wokół ogniska (chyba, że chce), nie wywołuje się diabła (przynajmniej na razie), nie czci szatana (jeszcze, ale może kiedyś w końcu ktoś spróbuje, skoro takie to proste), nie wyznaje się innych bóstw (ale podobno BÓG jest tylko jeden?) i nie demoralizuje tym dzieci (raczej sami stajemy się dziećmi na te kilka godzin). Właściwie to dzieciaki same z siebie garną się do przebierania – chcą być czarownicą, kościotrupem, mumią, frankensteinem, muminkiem, małpą, minionkiem, gumisiem, smerfem czy elfem. To strój jak każdy inny, pod podszewką nie ma wyszytych srebrną nicią trzech szóstek.
Po co nam Halloween? A po co nam wolny sobotni wieczór? A po co karnawał? A po co są Andrzejki? A po to, moi drodzy, żeby się pobawić. Po prostu. Zapomnieć o szkole, uczelni, pracy, korkach, rachunkach i obowiązkach, którymi martwimy się przez resztę roku. To dzień (i noc) jak każdy inny. To po prostu kolejna świetna okazja do zabawy i uśmiechu.
Halloween to nie jest ani wiara, ani święto, ani tajemniczy demoniczny obrzęd, ani podtekst do przywoływania duchów. Osikowe kołki, woda święcona i bombardowanie czosnkiem nie jest tutaj konieczne. To po prostu zwyczajny dzień w roku, w którym przez kilka godzin, niezależnie od wieku, można się przebrać, powygłupiać i dobrze przy tym bawić. A, że to również świetna maszynka do zarabiania pieniędzy. Cóż, przyszło nam żyć w takich czasach, że hajs musi się zgadzać. Ale zamiast wyrywać sobie włosy z głowy i obrzucać grzeszników błotem (i czosnkiem), można po prostu nie brać udziału w tym przedsięwzięciu.
Wiem, że temat mocno kontrowersyjny i być może niektórych z Was zbulwersuje, ale jestem zwolenniczką równości. Kto chce, niech się przebiera i bawi, a kto nie chce, niech spędzi czas inaczej. Każdy wykorzystuje czas wolny według własnych upodobań. Najważniejsze, żeby żadna ze stron nie narzucała drugiej swoich przekonań. Wtedy byłoby idealnie. Kropka.

My, dzieci patologii.
My, urodzeni w latach 45-50-60-70-tych,
wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych.
Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami.
My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi.
W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy.
Wspominamy z nostalgią te lata.
Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach.
Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem.
Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę.
Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy.
Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ
( Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy ).
Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola.
Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju.
Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.
Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem oraz nie sprawdzał czy się spociliśmy.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia.
Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna.
Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy.
Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić.
Stwierdzała zawsze babcia.
Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.
Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę.
Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny.
Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy.
Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas.
Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę.
Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych.
Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo jak zwykle.
Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce.
Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą już do niej wracać.
Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli.
Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował
specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.
Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem,
zawsze przyspieszał na zakrętach.
Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy.
Nikt nie płakał, chociaż wszyscy trochę się baliśmy.
Dorośli nie wiedzieli, do czego służą kaski i ochraniacze.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem.
Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.
Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO),
żeby zakablować rodziców.
Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy.
Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a Milicja zajmowała się sprawami dorosłych.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku.
Rodzice trzymali się od tego z daleka.
Nikt z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.
W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina.
Nie potrzebowano opiekunki.
Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.
Pies łaził z nami bez smyczy i kagańca.
Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer,
udając szanowne państwo z pudelkiem.
Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer.
Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta.
Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru,
żeby się nie obsikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział.
Oczywiście nikt nie mył po tej czynności rąk. Stara sąsiadka,
którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską.
Ciągle chodziła na nas skarżyć.
Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić Dzień Dobry i nosić za nią zakupy.
Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić Dzień Dobry.
A każdy dorosły miał prawo na nas to Dzień Dobry wymusić.
Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką.
Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby.
Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.
Za to potem robił nam bańki mydlane z dymem fajki w środku.
Fajnie się dym później rozchodził po podłodze jak bańka pękła.
Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad.
Ojciec postawił mu piwo. Do szkoły chodziliśmy półtora kilometra piechotą.
Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.
Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie
(za 3 błędy nie zdawało się matury z polaka).
Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii
i kto wie jakiej tam jeszcze dys… Nikt nas nie odprowadzał.
Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy
i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.
Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina.
Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku.
My również.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków.
Czasami próbowaliśmy to jeść.
Jedliśmy też koks, szare mydło, Akron z apteki, gumy Donaldy,
chleb z masłem i solą, chleb ze śmietaną i cukrem, oranżadę do rozpuszczania oczywiście bez rozpuszczania, kredę, trawę, dziki rabarbar, mlecze, mszyce, gotowany bob, smażone kanie z lasu i pieczarki z łąki, podpłomyki, kartofle z parnika, surowe jajka, plastry słoniny, kwaśny szczaw, kogel-mogel, lizaliśmy kwiatki od środka.
Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka
i przykładał sobie zimną patelnię.
Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku.
To nam wystarczyło na całe życie.
Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata,
zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.
Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki.
Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi,
ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie i poręcze w bloku.
Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł.
Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności.
Nikt nam nie liczył kalorii.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami.
Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd.
Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą.
Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem.
Bawiliśmy się w klasy, podchody, chowanego, w dwa ognie, graliśmy w wojnę, w noża (oj krew się lała ), skakaliśmy z balkonu na kupę piachu, graliśmy w nogę, dziewczyny skakały w gumę, chłopaki też jak nikt nie widział.
Oparzenia po opalaniu smarowaliśmy kefirem.
Jak się głęboko skaleczyło to mama odkażała jodyną albo wodą utlenioną,
szorowała ranę szczoteczką do zębów i przyklejała plaster.
I tyle... Nikt nie umarł.
W wannie kąpało się całe rodzeństwo na raz, później tata w tej samej wodzie.
Też nikt nie umarł.
Podręczniki szanowaliśmy i wpisywaliśmy na ostatniej stronie imię, nazwisko i rocznik.
Im starsza książka tym lepiej.
Jak się poskarżyłeś mamie na nauczyciela to jeszcze w łeb dostałeś.
Jedyny czas przed telewizorem to dobranocka.
Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same.
Poza nimi, wolność była naszą własnością.
Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie,
koledzy ze starszej klasy, pani na świetlicy albo woźna jak już świetlica była zamknięta.
Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrocie ze szpitala nie przeżywały szoku poporodowego ... codzienne obowiązki im na to nie pozwalały.
Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia..
A teraz ...
zmieniło się na lepsze ...

14 maja , 08:48
Niech Pan coś zrobi z tą Brigittą ( FELIETON)
Paulina Młynarska dziennikarka, producentka radiowa i telewizyjna, pisarka, podróżniczka
My, porządne kobiety polskie, nie godzimy się na Brigitte Macron. Niech Pan coś z nią zrobi jak najprędzej, Panie władzo, gdyż nie wytrzymujemy ciśnienia baby tej istnienia.
Panie władzo! Zwracam się z uprzejmą prośbą, aby nareszcie coś Pan już robił z suczym elementem reakcyjnym, którego widmo krąży po Europie oraz ojczyźnie mej Polsce, niszczy tkankę mojej rodziny i podważa sens lat męki mej.
Pytam wprost: jak długo będziemy jeszcze pozostawać w Unii Europejskiej, skoro nakazuje ona synom naszym gzić się z mężczyznami, zmusza córki do dżenderu i aborcji, a nam, porządnym kobietom, każe tolerować u boku prezydenta (tfu!) Francji starą, rozwiązłą, chudą babę, która niech się wnukami zajmie, zamiast mi latać po ekranie, potrząsać grzywą i suszyć zęby.
My, porządne kobiety polskie, nie godzimy się na Brigitte Macron. Niech Pan coś z nią zrobi jak najprędzej, Panie władzo, gdyż nie wytrzymujemy ciśnienia baby tej istnienia.
Jakim prawem ktoś taki w ogóle jest? Robi, co chce i z kim chce! Dla młodszego się rozwiodła. Widział kto takie horrendum? Z młodszym robiła te rzeczy obrzydliwe. I kiedy? Może on jeszcze wtedy nieletni był? Niech ktoś to sprawdzi nareszcie i przed trybunał międzynarodowy z nią! Niech pójdzie babsko siedzieć. Tak. Ona powinna siedzieć. Nie. Jej nie powinno być.
"Pierwsza babcia Francji" - to nie jest świat dla (starszych) kobiet!
Na nią dzieci patrzą! Na nią córki nasze patrzą! Potem głowy od ekranu odwracają i na nas łyp spode łba. No i jak my się wtedy czujemy? Jak wyglądamy?
Sześćdziesiąt cztery lata. Pora chorować i powoli zaczynać umierać, a nie się z młodym gachem po bankietach szlajać.
Kolejna moja uprzejma prośba, Panie władzo, dotyczy uciszenia lansującej się obecnie we wszystkich mediach Karoliny Piaseckiej. Przez 11 lat jakoś bez problemu żyła sobie w męce i nagle jej się odwidziało? No nie wiem. Brudy swoje prać należy w czterech ścianach, a nie latać po telewizjach. Na nią też dzieciaki patrzą, a potem głowę od ekranu odwracają i mi trują, że skoro ona mogła rzucić bijącego męża i wszystkim opowiedzieć, jak to wieczorami ją ćwiczył i prał, to mogę i ja. A ja nie mam siły. Ja nie mogę. Niech Pan ją zabierze, niech Pan jej zabroni.
I niech Pan też coś zrobi z tą Natalią Przybysz. Patrzeć na nią nie mogę, bo mi się przypomina, jak musiałam od sąsiadki pożyczyć pieniądze i na Słowację jechać, żeby ciążę usunąć. Nie dałabym rady trzeciego dzieciaka wychować, utrzymać. To akurat była wyjątkowa sytuacja, więc naprawdę musiałam. Ale ona nie musiała, bo przecież jest piosenkarką i pieniędzy ma mnóstwo, a opowiada i się obnosi. I po co?
Miałam aborcję. Natalia Przybysz głośno powiedziała o tym, o czym wiele Polek musi milczeć. Najgorsze zaś jest zakłamanie
Ja się Panu ze wstydem przyznam, Panie władzo, że nawet trochę byłam za tym protestem z parasolkami. Jakoś tak myślałam sobie, choć nie znoszę feministek, że jednak nie byłoby dobrze tak całkiem antykoncepcję wycofać i aborcji zabronić zupełnie. Ale kiedy ta Natalia ze swoją aborcją wyskoczyła, to mówię, no nie! Ja jestem za tym, żeby w wyjątkowej, czyli w mojej, sytuacji można było legalnie usunąć. A nie żeby się celebrytki skrobały, dzieciaczki zabijały. Jej, tej Natalii znaczy, nie powinno być!
I nie powinno być feministek. Żadnych. Ja przez nie spać nie mogę, tak mnie denerwują tym swoich gadaniem.
Pragnę zapewnić Pana, Panie władzo, że jeżeli chodzi o mnie, to nie jestem, nigdy nie byłam i nie będę żadną feministką. Jestem całym sercem za tym, abyśmy my, polskie porządne kobiety, jako głupsze i słabsze zarabiały dużo mniej niż mężczyźni i miały niższe emerytury. My, kobiety polskie, nie potrzebujemy na starość stroić się dla młodych gachów. Nam miłość wnucząt wystarcza. Całym sercem wspieram także obcięcie funduszy państwowych na Centrum Praw Kobiet i inne takie feministyczne gniazda żmij. To dobrze, kiedy kobiety nie mają dokąd uciec. Wtedy rodzina się nie rozpada, a rodzina jest najważniejsza. Jestem także zdecydowaną przeciwniczką konwencji zwalczającej przemoc w rodzinie. I uważam, że nie potrzebujemy żadnych specjalnych standardów opieki okołoporodowej. Szkoda pieniędzy. Jeżeli zaś chodzi o wyroki za gwałty, to oczywiście ja tam gwałtów nie pochwalam. Ale po co się dz...ki w krótkich kieckach szlajają? Antykoncepcja i aborcja w sytuacji wyjątkowej, czyli mojej, niech zostanie Panie władzo kochany, ale nie mówmy o tym. My, kobiety polskie, kochamy naszą mękę i nie życzymy sobie, by garstka degeneratek, co im się w głowach poprzewracało, nam ową mękę odbierała.
Niech męka nasza polska trwa w imię rodziny oraz ku większej chwale Bożej.
Dulska

Rozmowa z DOROSŁYM DZIECKIEM
Jeśli pewnego dnia zobaczysz, że jestem stara,
że się brudzę przy jedzeniu, że nie potrafię się ubrać, miej cierpliwość….
Przypomnij sobie czas, który przeznaczyłam na nauczenie Cię tego wszystkiego, jak byłeś mały.
Jeśli ciągle powtarzam te same rzeczy, nie przerywaj mi, posłuchaj…..
Kiedy byłeś mały, musiałam wysłuchiwać w kółko tej samej historii dopóki nie zasnąłeś.
Jeśli czasem nie mam ochoty się umyć, nie potępiaj mnie i nie zawstydzaj.…
Przypomnij sobie ile razy musiałam biegać za Tobą,
wymyślając różne argumenty, bo nie chciałeś się kąpać.
Jeśli widzisz, ze nie nadążam za nowinkami technicznymi, daj mi czas na poznanie ich i nie patrz na mnie z tym ironicznym uśmiechem.…
Ja miałam dużo cierpliwości, kiedy uczyłam Cię alfabetu i pomagałam w odrabianiu lekcji.
Jeśli czegoś nie pamiętam, albo gubię wątek w rozmowie, daj mi czas na przypomnienie sobie, a jeśli nie jestem w stanie sobie przypomnieć, nie denerwuj się, najważniejsze dla mnie nie jest to,
co mówię, ale potrzeba Twojej bliskości, potrzeba pewności, że jesteś obok i mnie słuchasz…
Jeśli moje stare nogi nie dotrzymują Ci kroku, nie traktuj mnie jak ciężar…
Podejdź do mnie wyciągając swoje ręce w moją stronę w taki sam sposób jak robiłam to ja, kiedy stawiałeś swoje pierwsze kroki…
Jeśli mówię, ze chciałabym umrzeć, nie irytuj się…
Pewnego dnia zrozumiesz, co mnie zmusza do tego, żeby tak mówić i spróbuj zrozumieć, że w moim wieku już się nie żyje a egzystuje..
Pewnego dnia zrozumiesz, że mimo błędów, które popełniłam, zawsze chciałam dla Ciebie jak najlepiej, że próbowałam przetrzeć Ci drogę..
Poświęć mi troszkę swojego czasu, odrobinę swojej cierpliwości, daj mi swoje ramię, na którym mogę się wesprzeć tak, jak ja dawałam Ci zawsze swoje..
Kocham Cię synku I modlę się za Ciebie nawet wtedy jak mnie nie dostrzegasz.

Stronę odwiedziło 162418 odwiedzających.
|
|
|
 |
Zapraszam
|
|
|
|
|